Kontrowersyjna sieć klubów go-go kończy działalność. Taka informacja pojawiła się w czwartek. - To tylko zmiana szyldu. Kluby będą działały pod różnymi nazwami - mówi pracowniczka Cocomo, prosząc o zachowanie anonimowości.
"Szanowni Państwo, po pięciu latach współpracy informujemy, że marka klubów Cocomo kończy swoją działalność" - taki komunikat wyświetla się na głównej stronie internetowej firmy.
Sieć obejmuje kluby ze striptizem w największych miastach Polski, m.in. w Poznaniu, Szczecinie, Warszawie, Krakowie, ale też w atrakcyjnych turystycznie Sopocie i Zakopanem.
Próbowaliśmy skontaktować się z właścicielem Cocomo, aby zapytać, jak rozumieć ten komunikat. Jan Szybawski, szef krakowskiej spółki Event, która stoi za klubami, nie odpowiedział na próby kontaktu. Jego współpracownik powiedział nam tylko: - Nie mogę nic powiedzieć poza tym, że po właścicielu należy się spodziewać niespodziewanego.
Tysiące złotych za drinki
Jak się dowiedzieliśmy, komunikat oznacza tylko tyle, że kluby - przynajmniej oficjalnie - przestają funkcjonować w ramach sieci. Obciążona skandalami i licznymi procesami przestała przyciągać klientów. Teraz każdy lokal będzie się nazywał inaczej. Część już otrzymała nowe miana, np. Desire, Princess i One Night.
O Cocomo zaczęło być głośno przed rokiem. Klienci klubów w wielu miejscach kraju zaczęli składać doniesienia do prokuratury. Dotyczyły tego samego: zbyt wysokich rachunków. Najgłośniejsza była sprawa dyrektora spółki z branży metalurgicznej.
- Bawił w towarzystwie kolegów. Pamięta wejście i pierwszego drinka, za którego zapłacił służbową kartą. Obudził się następnego dnia wieczorem w swoim pokoju hotelowym. W kieszeni znalazł rachunki, z których wynikało, że na alkohol w Cocomo wydał blisko milion złotych. Sprawdził konto i zobaczył 44 transakcje kartą. Suma się zgadzała - ponad 970 tys. zł - napisali dziennikarze "Gazety Wyborczej", którzy pierwsi zrelacjonowali ten przypadek.
To największy rachunek zapłacony w Cocomo, o jakim informowały media. Prokuratury zostały dosłownie zalane podobnymi doniesieniami. Wszystkie śledztwa są jednak umarzane.
- Przyczyną jest brak danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa - tłumaczy Katarzyna Mosakowska, wiceszefowa Prokuratury Rejonowej w Sopocie (w samym Trójmieście takich doniesień było około 10 - red).
Z jednej strony prokuratorzy mieli zeznania "ofiar", że zostały oszukane. Z drugiej zeznania pracowników lokalu twierdzących, że klienci doskonale się bawili, zamawiając kolejne butelki i tańce erotyczne.
Będą udawać, że nie są siecią
Szef Cocomo jest nieosiągalny dla prokuratorów. Ma też inne problemy niż te ze skarżącymi się klientami. Według naszych informacji fiskus dokładnie przygląda się interesom właściciela spółki Event. Medialne zainteresowanie wywołało również inne skutki.
Jedna z pracownic Cocomo, która prosi o zachowanie anonimowości, relacjonuje, że w ostatnim czasie w klubach były pustki. - Klienci nie przychodzili po tym, co widzieli w telewizji albo przeczytali w internecie. Stąd wzięły się problemy z płatnościami. Dziewczyny nie dostawały pieniędzy od siedmiu tygodni. W dodatku operatorzy kart płatniczych wymówili umowy i można było płacić tylko gotówką, a to znacznie ograniczyło rachunki w klubach - opowiada.
Z jej relacji wynika, że wpływ na kondycję finansową firmy miała też defraudacja, której dokonała jedna z pracownic centrali: - Zabrała naprawdę duże pieniądze i zniknęła.
Z opowieści pracowników wynika także, że Jan Szybawski niedawno zakomunikował pracownikom, że kluby zmienią wkrótce nazwy - mają udawać, że nie tworzą już sieci. Ale sposoby działania mają pozostać takie same. Nie planuje też zwolnień ani zmiany wysokości wynagrodzeń.
Autor: Robert Zieliński, Szymon Jadczak TVN TURBO / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24