Adam Lipiński to człowiek renesansu. Wiceprezes PiS-u, pełnomocnik do spraw równego traktowania, a od listopada wiceprezes Narodowego Banku Polskiego. Do tego jeden z najbardziej zaufanych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. Politycy zaskoczeni nie są, ale nie dlatego że Lipiński na to stanowisko wybitnie pasuje. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Dla Adama Lipińskiego jedno pozostanie niezmienne. Będzie wiceprezesem tylko, że już nie partii Prawo i Sprawiedliwość, a Narodowego Banku Polskiego. - Znam Adama Lipińskiego od przeszło 30 lat. To jeden z najszlachetniejszych ludzi, jakich znam – podkreśla Marek Suski z Prawa i Sprawiedliwości.
W Sejmie politycy mają mieszane uczucia, szokiem jednak trudno to nazwać. - Podobno pan Kaczyński mówił, że nie idą do polityki dla pieniędzy, a tu jego najbliższy współpracownik idzie na jedną z najważniejszych funkcji w państwie, na wiceprezesa NBP – mówi Robert Kropiwnicki z Koalicji Obywatelskiej.
Adam Lipiński zna się z prezesem Narodowego Banku Polskiego, który z kolei od niemal 30 lat współpracuje z innym prezesem - Jarosławem Kaczyńskim. Lipiński nigdy politykiem frontowym nie był, ale zawsze był blisko władzy. Jeśli zajmował się jej organizacją, to bardziej zakulisowo.
"Kaczyński postanowił zadbać o wieloletniego sojusznika w polityce"
Po rozwiązaniu Porozumienia Centrum - organizował PiS, a później organizował politykę. Między innymi kiedy w pokoju hotelu sejmowego, w czasach pierwszych rządów PiS, próbował "kupować" za stanowiska posłów Samoobrony, żeby pozbyć się z koalicji samej Samoobrony.
- Widać, że prezes Kaczyński postanowił zadbać o kolejnego swojego sojusznika w polityce, którego zna od ponad 30 lat – ocenia Marek Sowa z Koalicji Obywatelskiej.
Marek Suski podkreśla, że Adam Lipiński jest "wykształcony, doświadczony, uczciwy". - Takich ludzi trzeba na wysokich stanowiskach – zapewnia. Faktycznie magistrem ekonomii jest, ale z ekonomią jako taką styczności zawodowo od ponad 30 lat nie miał. Dzięki znajomości z Jarosławem Kaczyńskim praca dla niego zawsze była. Nawet jako pełnomocnika do spraw równego traktowania kobiet i mężczyzn. O sukcesach na tym stanowisku niewiele wiadomo. Z funkcji zrezygnował pół roku temu.
- Był w rządzie na lewym etacie, a teraz przechodzi pewnie na podobne stanowisko. Przecież nigdy nie dał poznać się jako osoba znająca się na finansach publicznych. Do Narodowego Banku Polskiego idzie po to, żeby na ostatnie lata w polityce być sowicie wynagradzanym – uważa Marek Sowa. Członek zarządu Narodowego Banku Polskiego to funkcja, która daje pensję oscylującą wokół 50 tysięcy złotych miesięcznie.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24