Przed katastrofą smoleńską, w której zginął jej ojciec - poseł Prawa i Sprawiedliwości Zbigniew Wassermann, miała "anonimowe, po prostu normalne" życie 32-latki. Nagle wywróciło się do góry nogami. - W moim życiu zmieniło się absolutnie wszystko - mówi posłanka PiS Małgorzata Wassermann w rozmowie z dziennikarzem TVN24 Mateuszem Kudłą.
Był bardzo odpowiedzialny, był bardzo obowiązkowy. Wyznaczał sobie największą ilość zadań i największe tempo, ale też oczekiwał od otoczenia, że będzie dorównywać mu w tym. Czuliśmy to, że przy nim trzeba wywiązywać się ze swoich obowiązków - wspomina Zbigniewa Wassermanna jego córka Małgorzata.
- Był bardzo dobrym, ciepłym ojcem, wspaniałym mężem. Był osobą z bardzo dużym poczuciem humoru. Powiedziałabym, że z bardzo ciętym poczuciem humoru, bo miał specjalny dowcip - zwłaszcza ze swoim bratem. To była bardzo szybka i cięta wymiana zdań, która powodowała, że wszyscy, którzy tego słuchali, pokładali się ze śmiechu - opowiada.
- Nasz dom był wspaniałym domem - podkreśla. - Mogę powiedzieć "dziękuję", nie tylko za dzieciństwo, za okres dorastania, ale za całe życie. Każdemu życzyłabym, żeby miał takiego ojca i taki dom - zaznacza.
"Po pewnym czasie przychodzi pustka"
Małgorzata Wassermann miała 32 lata, gdy jej ojciec - poseł Prawa i Sprawiedliwości, były minister w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, koordynator służb specjalnych - zginął w katastrofie smoleńskiej. - W moim życiu zmieniło się absolutnie wszystko. Moje życie, do tej pory anonimowe, po prostu normalne - chodziło się do pracy, żyło się towarzysko, spędzało się wakacje, święta - nagle wywróciło się do góry nogami.
- To nie tylko śmierć ojca, nie tylko śmierć 96 osób bardzo ważnych - nie tylko dla mnie, ale też dla kraju - moment, w którym zostajemy z tą informacją, w którym musimy mierzyć się z tym. Trzeba było polecieć do Moskwy, dokonać identyfikacji. Trzeba zorganizować wszystko, co jest związane z pogrzebem. Bardzo szybko pojawia się informacja, że są problemy ze śledztwem, przy materiale dowodowym, że ta współpraca nie wygląda tak, jak powinna. Z drugiej strony dramat w domu, walka o to, żeby każdy z nas się nie załamał, nie popadł w depresję, żebyśmy utrzymali rodzinę - relacjonuje Wassermann.
- Po pewnym czasie przychodzi pustka. I ta pustka czasem jest bardziej dotkliwa. Po pewnym czasie wszystko się skończyło: skończyła się procedura sprowadzania zwłok, pogrzeby. I co zostaje? Żal, płacz, wspomnienia i z tym też trzeba się zmierzyć. Myślę, że każdy, kto był w żałobie, zdaje sobie sprawę z tego, że jest to proces, który się przeplata: są takie momenty, gdy się bardzo płacze, są takie momenty, kiedy się nic nie pamięta i kiedy pamięta się wszystko. Są takie momenty, gdy wspomina się z radością, i takie, gdy jest jedna wielka rozpacz - podsumowuje.
Źródło: tvn24.pl