Aby dostać się do europarlamentu - oprócz uznania wśród wyborców - trzeba było mieć też dużo szczęścia, mocnego lidera i dobrą frekwencję w regionie. Skomplikowana ordynacja wyborcza sprawiła, że do parlamentu weszły osoby na przykład z poparciem rzędu... 0,6 procent.
Jacek Włosowicz - były senator PiS - do europarlamentu dostał się z wynikiem 5 tys. 610 głosów. Oznacza to, że w okręgu obejmującym województwa małopolskie i świętokrzyskie, Włosowicz otrzymał 0,6 procentowe poparcie. Nieco większe, acz również niewielkie poparcie (1,99 proc.) otrzymał w tym okręgu także Paweł Kowal, poseł PiS i były wiceszef ministerstwa spraw zagranicznych. On także zasiądzie w europarlamencie. Do ich wyborczego sukcesu z pewnością przyczynił się Zbigniew Ziobro, który zdobywając 36 procentowe poparcie, pociągnął swoich partyjnych kolegów do Parlamentu Europejskiego. Oprócz mocnego lidera, z pomocą przyszła też frekwencja - w tym okręgu wyniosła ona 26 proc., a więc więcej niż w większości kraju.
Europoseł Marcinkiewicz. Bogdan Kazimierz Marcinkiewicz
Podobna sytuacja miała miejsce w okręgu katowickim. Europosłem z tego regionu zostanie Bogdan Kazimierz Marcinkiewicz. Ten niezwiązany do tej pory z polityką inżynier sam był zaskoczony swoim sukcesem. - Przez nazwisko znanego i lubianego byłego premiera miałem być "dostarczycielem punktów" - wyznał "Rzeczpospolitej" Marcinkiewicz. - Okazało się, że zdobyłem ostatni mandat do europarlamentu. Naprawdę jestem mile zaskoczony. Cóż, super, dziękuję - cieszył się świeżo upieczony europoseł.
Oprócz dziękowania wyborcom, Marcinkowicz powinien podziękować także Jerzemu Buzkowi, który zdobył największe poparcie w kraju (ponad 393 tys. głosów i 42 proc.). Buzek, osiągając rekordowe poparcie, pociągnął za sobą i Marcinkiewicza (1,1 proc. poparcia), i Małgorzatę Handzlik (4,4 proc. poparcia). Nie bez znaczenia była tu niezła na tle całego kraju frekwencja, która wyniosła ponad 25 proc.
Dobry wynik Danuty Huebner w Warszawie (ponad 311 tys. głosów i 37 proc. poparcia) i rekordowa frekwencja (prawie 29 proc.) przyniosły europoselski fotel również Rafałowi Trzaskowskiemu (3 proc. poparcia).
Ordynacja płata figle
Wprawdzie o tym, kto zasiądzie w europarlamencie decydują wyborcy, jednak dużo do powiedzenia ma też ordynacja wyborcza, która płata czasem figle. Może zdarzyć się na przykład tak, że jeden okręg będzie miał kilkuosobową reprezentację, natomiast drugi do europarlamentu nie wprowadzi żadnego posła (bądź co najwyżej jednego). Dzieje się tak dlatego, bo ordynacja liczbę mandatów przypadających na poszczególne okręgi uzależnia od frekwencji oraz liczby głosów oddanych na poszczególne listy. Od kilku lat jednym z największych krytyków takiego rozwiązania jest Tadeusz Iwiński z SLD.
Wyborcy głosują na Kowalskiego w danym okręgu, a okazuje się, że ten głos jest decydujący w innym regionie. Tadeusz Iwiński, SLD
"Głos na Kowalskiego, wchodzi Nowak"
Krytykując od lat obecną ordynację, Iwiński raczej nie przypuszczał, że jedną z największych jej ofiar będzie... on sam. Mimo zdobycia przez Iwińskiego kilkudziesięciu tysięcy głosów i zdobytego przez SLD 14 proc. poparcia w okręgu warmińsko-mazursko-podlaskim, lewica nie otrzymała żadnego mandatu. - Moim zdaniem, ta ordynacja narusza konstytucję - mówi zawiedziony Iwiński. - Wyborcy głosują na Kowalskiego w danym okręgu, a okazuje się, że ten głos jest decydujący w innym regionie - puentuje.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Parlament Europejski