Korekta płci rodzica pod względem prawnym nic nie zmienia dla dzieci - orzekł Sąd Najwyższy. Tym samym nie będzie już konieczne pozywanie przez osoby transpłciowe własnych dzieci. Pozywać jednak nadal będą one musiały swoich rodziców, ponieważ w Polsce nie ma urzędowej procedury uzgodnienia płci. Materiał magazynu "Polska i Świat" TVN24.
Takich spraw co roku jest w Polsce około stu. Spraw, w których najbliższe sobie osoby muszą stanąć w sądzie po dwóch różnych stronach. Chodzi o prawną korektę płci w dokumentach osoby transpłciowej.
W Polsce można to zrobić jedynie na drodze sądowej.
Sąd: korekta płci prawnie nic nie zmienia
Konieczne jest np. pozywanie swoich rodziców. Od kilku dni nie trzeba już jednak pozywać również swoich dzieci.
- Sąd Najwyższy uznał, że osoba transpłciowa nie musi pozywać swoich dzieci, żeby dokonać takiej korekty (płci w metryce - red.) - wyjaśnia Anna Błaszczak-Banasiak z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.
Sprawa dotyczyła kobiety, która biologicznie urodziła się jako mężczyzna i miała szóstkę dzieci. - Prokurator twierdził, że dzieci osoby transpłciowej mają prawo oczekiwać od swoich rodziców, by te pozostały do końca życia w swojej roli metrykalnej - mówi.
Sąd Najwyższy tej argumentacji nie podzielił i zmienił swoją decyzję z 2013 roku. Podkreślił przy tym, że prawnie dla dzieci korekta płci rodzica niczego nie zmienia.
- Nadal akt urodzenia dziecka pozostaje taki sam, nie wpływa to też na żadne obowiązki rodzicielskie: ani dzieci wobec rodziców, ani rodziców wobec dzieci - tłumaczy Karolina Więckiewicz z Fundacji Trans-Fuzja.
Brak urzędowej procedury
Anna Maria Szymkowiak, osoba transpłciowa i prezeska fundacji Akceptacja podkreśla jednak, że "jeszcze długa droga przed nami". Bo w Polsce wciąż nie istnieje urzędowa procedura uzgodnienia płci. Ustawa w tej sprawie została zawetowana przez prezydenta Andrzeja Dudę w 2015 roku.
- Pozywamy rodziców za to, że błędnie określili naszą płeć przy urodzeniu. Że błędnie została wpisana do aktu urodzenia - mówi.
To dziś jedyna możliwość dla osób, które nie identyfikują się ze swoją płcią biologiczną. Jednak sama Anna Maria Szymkowiak, ze względu na stan zdrowia rodziców, długo zwlekała z procesem.
- Czekałam z podjęciem prawnej korekty do momentu, kiedy rodzice odeszli - przyznaje. - Ale to i tak nie zwolniło mnie z obowiązku pozywania kogoś. W tym momencie musiałam pozwać kuratorów - dodaje.
Bo tryb procesowy wymaga istnienia dwóch stron. Również wtedy, kiedy rodzina jest po tej samej stronie. A nie zawsze jest.
"Dziecko nie jest dla nas"
Ewa Bisowska, mama osoby transpłciowej, która swojego syna bardzo w całym procesie wspierała, mówi, że nawet dla nich sprawa sądowa była trudna.
- To trudne, wymaga czasu, otwartości. I świadomości, że tak naprawdę dziecko nie jest dla nas, nie ma spełnić mojego oczekiwania, tylko żyć dla siebie - przyznaje pani Ewa.
- Jestem przekonana głęboko, że nie jest to decyzja, którą się podejmuje dlatego, że dziewczynka nie chce chodzić w szpilkach albo ma taki pomysł, że teraz będzie chłopcem. To jest coś dużo głębiej - podkreśla.
Co jeszcze przed procesem i tak musi zostać zaświadczone przez sztab ekspertów i biegłych.
W wielu krajach tyle do wydania decyzji wystarczy. Ale nadal nie w Polsce.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Polska i Swiat" TVN24.
Autor: mm//plw/kwoj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24