Podczas gdy Centralne Biuro Antykorupcyjne uważa zatrzymanie skorumpowanych dyrektorów Centralnego Ośrodka Sportu za sukces, specjaliści mają wątpliwości dotyczące przebiegu akcji, pisze "Życie Warszawy"
Chodzi o zatrzymanie wicedyrektora COS. Tadeusz M. po tym jak w swoim gabinecie wziął 60 tys. zł łapówki, wsiadł do samochodu i pojechał do Ministerstwa Sportu. Został zakuty w kajdanki dopiero przed wejściem do budynku. Kogo chciał tam odwiedzić, zastanawia się gazeta. - Skoro złapał haczyk trzeba było dalej go śledzić i sprawdzić z kim się spotka, uważa pos. Katarzyna Piekarska - Czasami człowieka puszcza się po to, by dotrzeć do jego wspólników. Ale zawsze jest ryzyko, że pozbędzie się on pieniędzy, mówi gen. Adam Rapacki, były wiceszef policji. Czy takie ryzyko istniało? - zapytany o to rzecznik CBA odpowiedział "Życiu Warszawy", że dla dobra śledztwa nie może mówić o szczegółach. Tymczasem specjaliści, z którymi rozmawiało "Życie Warszawy" nie szczędzi słów krytyki. -Takie sytuacje mogą świadczyć, że prowadzącym akcję zabrakło rozsądku. Możliwość druga jest taka – chcieli uniknąć kompromitacji związanej z ujawnieniem osób, które miał w ministerstwie odwiedzić skorumpowany urzędnik – mówi posłanka Julia Pitera (PO), była szefowa polskiego oddziału Transparency International, organizacji zajmującej się walką z korupcją.
Źródło: "Życie Warszawy"