Oskarżony m.in. o pranie brudnych pieniędzy i powoływanie się na wpływy w instytucjach detektyw i były poseł Samoobrony Krzysztof Rutkowski nie czuje się winny. Zaraz po wypuszczeniu z aresztu na wolność udzielił "Dziennikowi Zachodniemu" pierwszego wywiadu
Rutkowski opuścił we wtorek po południu areszt w Bytomiu. Wcześniej Sąd Rejonowy Katowice–Wschód zdecydował o uchyleniu wobec niego aresztu za poręczeniem majątkowym w wysokości 80 tys. zł. - To najlepszy dzień w moim życiu. Jestem szczęśliwym człowiekiem - mówi detektyw. Gazeta zapytała Rutkowskiego m.in. o to, jak traktowano go w areszcie. "Przez cały czas pobytu w Bytomiu nie widziałem ani jednego przestępcy. Byłem najbardziej chronionym więźniem. Za to każdego dnia punktualnie o 20 słyszałem głośne przekleństwa pod swoim adresem. Nie darowali mi nawet w Wigilię. Wrzeszczeli tak do mnie i do kilku byłych policjantów przebywającym w tym zakładzie" -opowiada Rutkowski. Detektyw zaprzecza doniesieniom mediów, jakoby poszedł na współpracę z prokuraturą. "To kpina" - mówi dziennikowi. Opowiada, w jaki sposób doszło do jego zatrzymania. "Funkcjonariusze ABW zadzwonili do mnie podając się za przedsiębiorcę, który ma problemy i chciałby zlecić mi robotę. Umówiliśmy się na stacji benzynowej. Tam zostałem wyciągnięty z samochodu, rzucony na ziemię i skuty. Kopano mnie" - relacjonuje. "W pierwszych chwilach zatrzymania byłem przekonany, że zaatakowali mnie bandyci. Gdyby moi pracownicy przy tym byli, nie oddaliby mnie żywego. Doszłoby do masakry. To nie są zwykli detektywi. Oni służyli w Iraku" - stwierdza. Rutkowski podkreśla, że przed zatrzymaniem zawsze stawiał się na wezwania prokuratury. "Tym razem też można było tak zrobić. Po prostu mnie wezwać, jak człowieka. Ale nie, musiano z tego zrobić cyrk na całą Polskę" - mówi. "Akt oskarżenia w pana sprawie jest już w sądzie. Nie przyznał się pan do winy" - wtrąca dziennik. "Bo ja nie jestem winny. Z Henrykiem M. zawsze spotykałem się w towarzystwie innych osób. Łączyły nas interesy, ale legalne. Nic nie wiedziałem o jego przestępstwach. Te pół miliona, o których mówi, to była pożyczka. 240 tys. oddałem mu do ręki. 260 tys. wpłaciłem w jego imieniu do Urzędu Skarbowego. Miał tam zaległość. Tak się umówiliśmy" - twierdzi Rutkowski. Detektyw dodaje, że akt oskarżenia został oparty na zeznaniach jednego świadka. "Na Henryku M. oczywiście. On trzy lata siedział. A po takim czasie za kratkami każdy powie i podpisze to, co mu podsuną do łapy. Wiem, że ABW pokazało M. gazetę, tabloid. Tam był wyssany z palca tekst o tym, jak to zarywam dupy nad morzem i że intratny kontrakt podpisałem. Czyli, że świetnie mi się powodzi, a biedny M. siedzi i cierpi. Czytałem zeznanie M. On tam słowo w słowo mówi tak, jak to potem w akcie oskarżenia napisano" - opowiada były poseł Samoobrony. Dodaje, że na czwartek planuje zwołanie konferencji prasowej. "Wtedy więcej powiem. Nie wszystko mogę teraz ujawnić" - wyjaśnia. Kończąc rozmowę Rutkowski podkreśla, że jest niewinny. "Jestem silny. Mnie nie można wrobić. Nie boję się. Jestem spokojny, bo nie zrobiłem tego, co mi zarzucają. Udowodnię to w sądzie" - mówi "Dziennikowi Zachodniemu".
Źródło: "Dziennik Zachodni"