W polityce niewiele rzeczy daje taką okazję do przypunktowania, jak gafa. Zwłaszcza, gdy szybko się za nią przeprosi. No i jeszcze jeden warunek. Gafa powinna być taka codzienna, ludzka, jak to „spierdalaj” minister Fedak.
Minister nie próbowała kręcić, że ktoś się przesłyszał, że ona tylko kogoś cytowała, że to skandal podsłuchiwać rozmowy członków gabinetu. Przyznała się, przeprosiła, złożyła samokrytykę i po sprawie. A że język trochę był pozaparlamentarny? No nie bądźmy hipokrytami – niech pierwszy rzuci komentarzem na forum pod tym tekstem ten, kto choćby po cichu lub w myślach nie kazał bliźniemu szybko się oddalić używając słów cytowanych przez minister pracy.
Nie da się ukryć, z wizerunkowego punktu widzenia niecenzuralne wpadki to nie żadne wpadki. Czy ktoś miał za złe marszałkowi Zychowi jego „stary, k…”? A Lech Kaczyński? Autor najsłynniejszego wezwania do Dziada? Oczywiście – przeciwnicy polityczni wytykali, że jak tak można, do wyborcy… A sam Kaczyński, ówczesny kandydat na prezydenta stolicy? Nie kręcił, nie przeinaczał, wyjaśnił, że „jak na praską ulicę i tak wypowiedział się łagodnie”. Znaczy się – swój chłop.
Swój. I minister Fedak też swoja. Spierdalaj – przepraszam – nie szkodzi. Czasem nawet wolę takie wezwania wprost od pokrętnych oskarżeń, insynuacji i zwykłych kłamstw, jakie w świecie polityki są normą, za którą nikt nawet nie myśli przepraszać.