Rekordowy wzrost gospodarczy. Silnie rosnący eksport. Znaczny spadek deficytu budżetowego. Na to wszystko pracuje tylko co druga osoba w wieku produkcyjnym - pisze "Gazeta Wyborcza".
Wicepremier Zyta Gilowska oceniła wczoraj tegoroczny deficyt budżetowy na 24 mld zł (wobec planowanych w ustawie budżetowej 30 mld zł). Tak niskiego deficytu nie mieliśmy od lat, co więcej, te szacunki uwzględniają już koszty obniżenia - od lipca tego roku - składki rentowej o 3 proc. Rekordowe wyniki budżetu zawdzięczamy wysokiemu tempu wzrostu gospodarczego - Komisja Europejska szacuje je na 6,1 proc. PKB - a co za tym idzie obfitym wpływom podatkowym. Wicepremier przyznała, że kraje bałtyckie, a także nasi południowi sąsiedzi rozwijają się szybciej, ale ich wzrost jest okupiony brakiem równowagi w handlu zagranicznym. To nie koniec dobrych wiadomości. GUS podał, że polska gospodarka w zeszłym roku rosła nie w tempie 5,8 proc., ale 6,1 proc.! W IV kw. zeszłego roku wzrost gospodarczy wyniósł nie 6,4, ale 6,7 proc. Jak długo będziemy cieszyć się takim wzrostem? - Czeka nas pięć lat tłustych. Później też nie będzie recesji, choć w latach 2012-13 czeka nas pewne schłodzenie tempa. Ci, którzy zajmują się windsurfingiem, wiedzą, że trudno się na tej fali utrzymać. Ona kiedyś musi opaść - oceniła Zyta Gilowska. Zdaniem wicepremier teraz naszym wielkim problemem jest niski współczynnik zatrudnienia. - Na obecny wzrost pracuje 53 proc. Polaków w wieku produkcyjnym, czyli co drugi obywatel, który mógłby pracować. Możemy sobie wyobrazić, jak moglibyśmy się rozwijać, gdyby współczynnik zatrudnienia w Polsce wzrósł o 10 proc. - marzyła wicepremier Gilowska. Nasz współczynnik zatrudnienia wypada blado i przy średniej unijnej - 63 pracujące osoby na 100 w wieku produkcyjnym - czy danych dla USA: 70 Amerykanów na 100 w wieku produkcyjnym pracuje. Wicepremier chce ożywić rynek pracy. - Finanse publiczne są przygotowane do obniżenia klina podatkowego jeszcze w tym roku. Nie przejadamy dodatkowych wpływów do budżetu, mamy też oszczędności. Te oszczędności szykujemy na redukcję klina - mówiła wicepremier. Poskarżyła się, że wiele środowisk nie chce obniżenia kosztów pracy. - Jedni liczą na szybkie wybory, a wtedy mieliby co obiecywać, to były przecież ich hasła. Inni są przeciw, bo samym im się nie udało. Jeszcze inni woleliby te pieniądze rozdać - ubolewała. Jednak już teraz dynamicznie rozwijająca się gospodarka zasysa nowych pracowników. - W 2006 r. 521 tys. osób podjęło pracę w Polsce - mówiła na wczorajszej konferencji minister pracy Anna Kalata. Bezrobocie spadło do najniższego od siedmiu lat poziomu. Pod koniec kwietnia zdaniem resortu pracy wyniosło zaledwie 13,7 proc. Mimo to stopa bezrobocia w Polsce jest ciągle najwyższa w całej Unii Europejskiej. W urzędach pracy zarejestrowanych jest nieco ponad 2,1 mln bezrobotnych, z czego duża część to osoby niepracujące od wielu miesięcy. Posłowie zapowiadają walkę z bezrobociem strukturalnym. Wczoraj odbyło się pierwsze czytanie poselskiego projektu ustawy o zasadach prowadzenia polityki społecznej. - Nie może być tak, że bieda jest dziedziczona z rodziców na dzieci. Dlatego chcemy zająć się osobami długotrwale bezrobotnymi - mówił wczoraj w Sejmie Krzysztof Michałkiewicz z PiS. Ale na razie w projekcie nie można doszukać się wielu konkretów. Posłowie zaproponowali m.in. wprowadzenie tzw. kontraktów socjalnych, dzięki którym osoby potrzebujące będą otrzymywały pomoc w zamian za podjęcie określonych prac. Zdaniem specjalistów aktywizacja długotrwale bezrobotnych może się okazać kluczowa w ciągu kilku następnych lat. Coraz więcej przedsiębiorstw już teraz ma kłopoty ze znalezieniem odpowiednich pracowników. Aby utrzymać tych, którzy pracują, muszą znacząco podnosić im wynagrodzenia (w marcu płace w sektorze przedsiębiorstw wzrosły o 9,1 proc. w skali roku). Ekonomiści zwracają uwagę, że jak tak dalej pójdzie, to w ciągu kilku lat zabraknie nam rąk do pracy, a to może utrudnić firmom rozwój.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"