Ma szesnaścioro dzieci i jest szczęśliwa. Czuje, że jest do tego stworzona. To jej powołanie. Druga ma czternaścioro dzieci i gdy zrobiła sobie krótką przerwę, źle się z tym czuła. Mówi, że lubi być w ciąży. Trzecia ma czwórkę dzieci i więcej nie chce, bo sama ma kilkanaścioro rodzeństwa i matka nigdy nie miała dla niej czasu. Wkurza ją, że inne mamy patrzą na nią z mieszaniną troski (bo może jest chora?) i pogardy, gdy słyszą, że ma tylko czwórkę (nieustająca licytacja). Wkurza ją presja otoczenia i zniewolenie kobiet. Czwarta ma pięcioro i pretensje do męża, że on nie chce na razie więcej.
Dzielnice chasydów w Jerozolimie i Nowym Jorku. Mężczyźni z długimi brodami, pracują. Dorastający chłopcy z pejsami, całymi dniami studiują Torę. Dziewczynki idą do szkoły tylko, gdy mają czas. Głównie siedzą w domu i pomagają mamie. Mama mówi, że ciężko jej było z pierwszym dzieckiem i potem z bliźniakami – bo pracy coraz więcej, a ręce wciąż tylko dwie. Ale z kolejnymi dziećmi było już łatwiej, bo starsze pomagały. Powołaniem kobiety jest rodzić. I za dużo nie myśleć. O wszystkim decyduje rabin. On wie, co zapisał im Bóg.
Są chwile, gdy ma się dosyć. Ale mąż powiedział jej, że ona nie może mieć depresji – to by było sprzeczne z Torą. Jej najstarsze córki też już mają dzieci. I myślą to, co ona, że z kobietą, która nie chce dzieci, coś jest nie tak, że potrzebny jej lekarz, albo jeszcze lepiej rabin.
Matka czternaściorga nie ma wielu pieniędzy. Ale radość w jej domu równie wielka, jak u tej, która ma szesnaścioro i która, gdy idzie z córkami na zakupy, kupuje tony jedzenia. Matka czternaściorga wstaje o trzeciej, czwartej rano, bo gdy wszyscy śpią, lepiej jej się pierze. Potem przez dwadzieścia minut stoi na głowie. Dosłownie. To dla niej jak joga. W tym czasie się modli. Potem ma już siłę na wszystko.
Siłę na cały rok dają święta Paschy. Zjeżdża się rodzina – to dopiero wyzwanie, przygotować tyle jedzenia. Dzieci śpią dwie, trzy godziny, bo muszą pomagać. Obierają, kroją, ćwiartują… To wielkie przeżycie, potem matczyny dom kojarzy im się z tymi świętami. I wielką rodziną.
Zbuntowana matka czworga mówi, że tu kobieta nie ma szans na samorealizację. Nie ma wyboru. Przed nią tylko jedna droga. Nie ma szans nauczyć się czegoś innego, jak tylko być dobrą żoną i matką. Jest jeden władca – mąż i jeden nauczyciel – rabin. Jak się nazywasz? – pyta lekarz. Za pacjentkę odpowiada mąż. Ile masz lat? To samo…
Zbuntowana nie wierzy, że wszystkie są szczęśliwe. Mówią to, co muszą. Inaczej mówić, myśleć, czuć, to grzech. Ofiary wielkiej presji nie wyobrażają sobie, że można by żyć inaczej. Telewizji nie mają, książek nie czytają. Nieświadome niewolnice.
A jednak, gdy spojrzeć na ich twarze, matki szesnaściorga i czternaściorga są spełnione i radosne. Wychowałam dobrych ludzi… Czy można zrobić coś więcej? Moja babka, umierając, nie bała się odchodzić. Otoczona tłumem dzieci i wnuków odchodziła z poczuciem dumy. Nie znała samotności…
Smutną twarz i nerwowe spojrzenie ma zbuntowana. Może dlatego, że czuje się osaczona. Ale nie chce stąd uciekać. Chce uświadamiać, zmieniać. Sfrustrowało ją dzieciństwo. Mieszkała u sąsiadki, bo u jej mamy nie było już miejsca. Matka nigdy nie miała dla niej czasu. Jak mogła go mieć? A więc są ofiary. Nie tylko matki - dzieci. Mogą liczyć tylko na starsze rodzeństwo. Najstarsi mają chyba najgorzej… Ktoś opowiada historię kobiety, która wychowała już tyle sióstr, że ma dość i sama nie chce już rodzić.
Jest też inna zbuntowana. Ona chce rodzić (ma „tylko” piątkę), on tego nie chce - tłumaczy, że czasy się zmieniły i dziś przyszłość dzieci zależy od ich wykształcenia, że trzeba w nie inwestować, poświęcać im czas, po prostu mieć dla nich czas. Będzie go miała, gdy będzie ich stać na gosposię. To jego plan. Ona zarzuca mu materializm. A przecież powinien wiedzieć, że pieniądze nie są najważniejsze. Czy on nie zdaje sobie sprawy, że zwlekając z kolejnymi ciążami, odbiera jej szczęście? Że łamie jej prawa? Ona przecież ma swoje prawa i właśnie o nie walczy. A on tego nie rozumie. Coś z nim nie tak…
Ten inny świat ujrzałem na pokazie izraelskiego filmu „Bądźcie płodni, rozmnażajcie się.” Tytuł jest tu kluczowy, zaczerpnięty z Biblii, znany także chrześcijanom. Te słowa decydują o życiu.
W kinie Muranów trwa Międzynarodowy Festiwal Filmowy „Żydowskie motywy”. Widziałem tłumy, często bardzo młodych ludzi. Obejrzałem na razie ten jeden – szkoda, że tylko jeden – film, do wyboru są ich dziesiątki, tylko czasu brak.
Reżyserka filmu, Shosh Shlam, powiedziała po seansie, że jest feministką i film miał być jej protestem. I jest, choć, moim zdaniem, nakręcony uczciwie, pokazał znacznie więcej – różne emocje i różne racje. Czy ten świat jest do utrzymania? Czy w ogóle warto go utrzymać? Czy pozostawić go samemu sobie, czy też walczyć o jego zmianę?
To świat nie tylko chasydyzmu. Tak żyje też wielu muzułmanów i nieliczne chrześcijańskie sekty. Tak żyli nasi pradziadkowie, a może lepiej powiedzieć, nasze prababcie. I tak nie bylibyśmy w stanie żyć my – w każdym razie ja i moja żona. Poza wszystkim, bałbym się o jej zdrowie (ale w tym filmie mężowie są prawie nieobecni, nie dowiemy się więc, co myślą, jaki jest ich stosunek do żon i jak zarabiają na życie).
Kto w tym świecie najbardziej cierpi? A co z tymi, którzy są w nim szczęśliwi? Czy rezygnując z niego, czegoś nie tracimy? Gdy nań patrzymy, ile w nas politowania, współczucia, troski, a ile może zazdrości i szacunku? Napiszcie Państwo o tym. Jestem ciekawy Waszej reakcji.