On miał być zazdrosny o nowego partnera żony, ona miała go obwiniać o wypadek, w którym ucierpiał ich syn. Dlatego Tomasz J. zabił Beatę J., po czym wysadził kamienicę, by zatuszować zabójstwo. W sumie zginęło pięć osób. Kilka zostało rannych. O motywach i przebiegu działania domniemanego sprawcy pisze "Głos Wielkopolski". Bratowa Tomasza J. jednak nie dowierza, że wybuch mógł być celowy. Policja i prokuratura nie zdradzają szczegółów.
4 marca, chwilę przed godziną 8 rano, kamienica przy ulicy 28 Czerwca 1956 roku runęła. Na nagraniu z monitoringu, do którego dotarła TVN24, widać dokładnie, jak w jednej chwili część budynku obraca się w pył, a dookoła "latają" fragmenty konstrukcji. Była niedziela, ludzie byli w mieszkaniach.
Bilans tego zdarzenia jest tragiczny. 21 osób, w tym troje dzieci, zostało poszkodowanych. W gruzach zginęły trzy kobiety i dwóch mężczyzn. Ostatnią ofiarę strażacy znaleźli w poniedziałek rano.
Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Magdalena Mazur-Prus podała we wtorek w komunikacie, że dotąd zweryfikowano tożsamość trzech ofiar śmiertelnych, wobec pozostałych konieczne jest przeprowadzenie czynności z udziałem osób najbliższych, co umożliwi jednoznaczną identyfikację.
Wstępna przyjęta przyczyna wybuchu: rozszczelnienie instalacji gazowej.
Walczy o życie, pilnują go policjanci
Wśród poszkodowanych jest domniemany sprawca masakry. Według nieoficjalnych informacji, do jakich dotarli dziennikarze TVN24, mężczyzny w szpitalu pilnują policjanci. Jego stan lekarze określają jako krytyczny.
Policja i prokuratura o rzekomym morderstwie solidarnie milczą.
Dopiero w środę po godzinie 15 Magdalenia Mazur-Prus, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu przyznała tylko, że w przypadku jednej z ofiar można mówić o udziale osób trzecich.
O tym, że instalacja gazowa w kamienicy przy 28 Czerwca najpewniej nie rozszczelniła się sama, pisze "Głos Wielkopolski".
Powołując się na swoje źródła, po rozmowach z sąsiadami i znajomymi pary, dziennikarze opisują prawdopodobny ciąg zdarzeń, które doprowadziły do tragedii.
Zazdrość motywem zbrodni?
Tomasz i Beata pochodzili ze Śremu. Od kilkunastu lat mieszkali w jej mieszkaniu, w kamienicy, której współwłaścicielem był jej ojciec. Na dole, w budynku, kobieta miała zakład kosmetyczny. On od roku pracował w Anglii. Para miała kilkunastoletniego syna.
Według doniesień medialnych, kłócili się. Tomasz J. miał bywać agresywny wobec żony. Beata J. podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia miała zażądać rozwodu.
Niedługo potem, 1 stycznia, Tomasz J. miał wypadek, w którym bardzo poważnie ucierpiał ich nastoletni syn. Chłopiec wciąż poddawany jest operacjom. Trwa jego rehabilitacja.
Jak piszą dziennikarze, Beata J. zarzucała mężowi, że celowo doprowadził do wypadku, z zemsty, z niezgody na rozstanie. Zerwała kontakt z mężem. Nie wiadomo więc, jak to się stało, że w weekend u niej był.
Tym bardziej że i jej miało nie być w mieszkaniu. Beata J. spotykała się z kimś. Miała do niego lecieć w tę niedzielę. Nowy partner też przebywał w Anglii.
Tymczasem Tomasz J. niespodziewanie zjawił się w bloku przy ulicy 28 Czerwca w sobotę.
Według niepotwierdzonych informacji, zabił żonę, a ciało brutalnie okaleczył. Na czole kobieta miała mieć wyryty napis "za zdradę".
Przyjaciółka, która pod nieobecność Beaty J. miała wyprowadzić i nakarmić jej psa, przyszła rano do mieszkania. Mocowała się z drzwiami. O pomoc poprosiła męża, który czekał na nią w samochodzie. Gdy oboje stali przed drzwiami, nastąpił wybuch. Kobieta zginęła na miejscu. Jej mąż, ranny, leży w jednym ze szpitali.
Pies, którego mieli nakarmić, przeżył. Strażacy wyciągnęli go żywego spod gruzów.
Bratowa: nie dociera do mnie
Bratowa Tomasza J. nie wierzy w zabójstwo. - Wiem, że sytuacja była taka, że chcieli się rozejść. Do mnie nie dociera, że do takiego czegoś mogło dojść, że w ogóle jakikolwiek człowiek jest do czegoś takiego zdolny. O ile oczywiście to jest prawda - powiedziała w "Uwadze!" TVN.
Sąsiedzi są w szoku. - To była normalna rodzina - mówi Sebastian Kaczmarek. Nie słyszał krzyków, kłótni. Czasami prosili go, by pomógł coś wykończyć, bo kupili nowy kran lub lampa nie działała. O tym, że byli w separacji, nie wiedział. Jak dodał, on sam miał dobre relacje z Tomaszem J., choć wiele osób mówiło, że trudno z nim nawiązać kontakt.
- Był trudnym człowiekiem. Żonę znałem bardziej, zawsze odpowiedziała "dzień dobry", nieraz porozmawialiśmy na klatce. Żadnych oznak, że tam jest napięta sytuacja, nie było. On siedział w Anglii, a ona była tu na miejscu. Rodzina jak każda inna – mówił z kolei dziennikarzom "Uwagi!" TVN Krzysztof Śledź.
A Paweł Siekierski dodawał: - Ja nigdy nie słyszałem, żeby się kłócili. Dzień wcześniej wróciłem późnym wieczorem i była cisza. Rano wychodziłem i też nic nie było słychać, gazu też nie czułem.
Na gruzach zostali policjanci i prokuratorzy
Teren katastrofy został przekazany policji i prokuraturze, które prowadzą tam oględziny. Trwają tak zwane inne czynności."Ciało okaleczone, bez głowy""Głos Wielkopolski" informuje, że odbyła się już sekcja zwłok Beaty J. Jej ciało, jak pisze "Głos Wielkopolski", "okaleczone, bez głowy, odnaleziono w niedzielę". I dalej: "Początkowo sądzono, że obrażenia ciała mogły powstać wskutek wypadku. Po oględzinach ciała okazało się, że powstały one wskutek działania osób trzecich. Poznańska policja dość szybko przyjęła tezę o zabójstwie i późniejszym zacieraniu śladów przez sprawcę".Ciała pozostałych ofiar zostaną przebadane w środę.Policja i prokuratura nie informują o szczegółach. Nie odpowiadają też na pytania dziennikarzy o rzekome zabójstwo i okoliczności, w jakich do niego doszło.(Nie)typowy wypadek drogowyNie chcą komentować też wypadku z 1 stycznia, w którym ciężko ranny został syn pary. Postępowanie w sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa Poznań - Grunwald. Dziennik cytuje prokuratora Piotra Kotlarskiego, który mówi, że śledczy zlecili biegłemu ekspertyzę na temat zdarzenia. I że prokuratura czeka na opinię biegłego.- Początkowo uznaliśmy, że to typowy wypadek drogowy. Teraz, po wybuchu kamienicy, tamten wypadek nabiera nowego znaczenia. Wciąż badamy jego okoliczności - czytamy w "Głosie Wielkopolskim".Tomasz J. odniósł obrażenia, które nie zagrażały jego życiu. W sprawie wypadku występował w charakterze świadka.
Autor: FC/i / Źródło: TVN 24 Poznań, PAP