Arkadiusz B. pastwił się nad dwumiesięcznym niemowlęciem, dlatego w celi powinien spędzić 12 lat - tak we wtorek stwierdził łódzki sąd. O siedem lat mniej w więzieniu ma spędzić jego partnerka i jednocześnie matka chłopczyka, który był ofiarą przemocy.
28-letni Arkadiusz B. był oskarżony o usiłowanie zabójstwa dwumiesięcznego syna własnej partnerki. W czasie śledztwa przyznał się do tego, że rzucał dzieckiem o łóżeczko - po to, żeby je uciszyć. Sąd jednak skazał go za znęcanie się nad niemowlęciem i narażenie go na utratę zdrowia lub życia.
Mężczyzna ma też zapłacić karę pieniężną w wysokości 30 tys. złotych.
23-letnia Magdalena J. została skazana na pięć lat pozbawienia wolności. Ona również była oskarżona o usiłowanie zabójstwa. Podobnie jak Arkadiusz B. ostatecznie usłyszała wyrok za znęcanie się nad dzieckiem i narażenie go na utratę zdrowia lub życia.
Skąd dysproporcja w wyrokach skazanych? Ze względu na dobro dziecka i drastyczność sytuacji uzasadnienie wyroku - podobnie jak cały proces - było niejawne.
Będzie apelacja
Wyrok nie jest prawomocny. Apelację zapowiedziała już obrona Arkadiusza B. Z pisemnym uzasadnieniem wyroku chce zapoznać się też prokuratura, której nie podoba się to, że sąd zmienił kwalifikację zarzucanego wcześniej czynu.
- Po zapoznaniu się złożymy apelację - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury. Jako "dość sprawiedliwy" wyrok oceniła za to mec. Justyna Julewicz, która broniła Magdaleny J. Mimo to zapowiedziała, że złoży apelację w zakresie wymiaru kary.
Koszmar dziecka
Dwumiesięczny chłopczyk z Łodzi trafił w 2017 roku do szpitala im. M. Konopnickiej w Łodzi. Magdalena J. przyszła z synem na badania okresowe. Lekarz badający chłopca zwrócił uwagę na krwiak w oczodole dziecka. Matka stwierdziła, że pojawił się on samoczynnie podczas snu.
Dalsze badania wykazały, że chłopczyk miał pękniętą czaszkę. Śledczy doszli do wniosku, że za obrażeniami stoi Arkadiusz B., parter matki niemowlęcia. Podczas przesłuchań w prokuraturze przyznał się do tego, że rzucał dzieckiem.
W akcie oskarżenia znalazła się też informacja, że zadał niemowlęciu cios pięścią w głowę. Wtedy to najpewniej doszło do pęknięcia czaszki dziecka. Według prokuratorów, zadając ciosy dziecku, godził się z faktem, że może doprowadzić do zgonu. Na śmierć dwumiesięcznego syna - poprzez swoje zachowanie - miała godzić się też Magdalena J.
"Metoda wychowawcza"
Arkadiusz B. w czasie śledztwa twierdził, że partnerka nie zajmowała się dzieckiem.
- Twierdził, że obowiązki w tym zakresie spoczywały na nim. Z jego relacji wynika, że stosowanie przemocy, uderzanie dziecka w głowę traktował jako sposób na uciszenie go, gdy płakało - tłumaczył jeszcze w czasie śledztwa Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Śledczy, którzy przesłuchiwali Magdalenę J., usłyszeli od kobiety, że ta faktycznie nie dbała wystarczająco o dziecko.
- Zeznała, że to na partnera spadł ciężar pielęgnacji dziecka. Kobieta twierdzi, że 26-latek dawał jej do zrozumienia, że uznaje dziecko za niechciane. Miał mówić, że "w końcu zrobi tak, że je zabije" - informował pod koniec śledztwa prokurator Kopania.
***
Chłopczyk po koszmarze, przez który musiał przejść, został adoptowany przez inną rodzinę.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź