Wagonik kolejki górskiej po zakończonej jeździe nie zahamował, uderzył w dwa wagoniki stojące przed nim, a ten wypchnął czwarty z pasażerami. - Mam kłopot z kręgosłupem, boli mnie kolano, koleżanka ma złamany nadgarstek, druga obojczyk - opowiada jeden z pasażerów. Pracownicy wesołego miasteczka nie wezwali policji. Została powiadomiona dopiero po dwóch dniach.
Do wypadku doszło w sobotę o godz. 22 na rollercoasterze w prywatnym lunaparku Legendia Śląskie Wesołe Miasteczko w Chorzowie.
Dyrektor lunaparku wydał oświadczenie dla mediów.
"Na końcowym, płaskim odcinku toru urządzenia hamujące zadziałały z niewystarczającą siłą, co spowodowało uderzenie wózka z pasażerami w stojący na peronie pusty wagonik. Poszkodowanym niezwłocznie pomocy udzielił wykwalifikowany ratownik medyczny, dyżurujący na terenie obiektu w godzinach jego otwarcia. Następnie zostali przetransportowani do szpitala, gdzie po wizycie na ostrym dyżurze późną nocą wrócili do domów" - napisał Piotr Cebula, dyrektor Legendii.
Daniel Muc, rzecznik Legendii twierdzi, że wagonik mógł jechać z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę. - Średnia prędkość tej kolejki to 40 km/h. Przy hamowaniu prędkość powinna spaść do zera - mówi.
Poszkodowanych jest czworo - to dwudziestoparoletni mieszkańcy Wrocławia, grupa znajomych. Jeden z nich zgodził się opowiedzieć anonimowo tvn24.pl, co się stało.
"Zacząłem krzyczeć, żeby wezwać lekarza"
Wedle naszego rozmówcy w zderzeniu uczestniczyły cztery wagoniki. On z koleżanką siedział w pierwszym, który miał dopiero wystartować, drugi i trzeci stały tuż za pierwszym i były puste, czwarty z dwoma pasażerami kończył jazdę.
Nagle poczuł uderzenie. - Nasz wagonik wjechał pod wyciąg, cofnął się i został jeszcze raz uderzony przez pusty wagonik z tyłu. Można więc sobie wyobrazić, z jaką prędkością musiał zjechać ten czwarty wagonik, skoro zdołał wypchnąć dwa. Moim zdaniem i zdaniem pasażerów tego jadącego wagonika to było 50, 60 kilometrów na godzinę. Pracownicy lunaparku rzucili się, żeby go zatrzymać, ale nie dali rady - opowiada pasażer.
W kręgosłupie i w kolanie przeszył go ból, który nie ustąpił do dzisiaj.
- Zacząłem krzyczeć, żeby wezwać lekarza. Przybiegła do nas ratowniczka medyczna i się nami zajęła. Ale prócz niej nikt się nami nie zainteresował. Ani ochroniarze, ani pracownicy lunaparku - dodaje pasażer.
Nie wezwał policji. - Nie pomyślałem. Byłem wynoszony do karetki na noszach. W szoku, obolały. Dzisiaj bym zrobił inaczej - mówi.
Policji nie wezwał też nikt z lunaparku.
Z informacji naszego rozmówcy wynika, że wypadek był poważny. - Jedna koleżanka ma złamany nadgarstek, druga obojczyk, dwie osoby są w kołnierzach ortopedycznych, bolą nas kolana. Wszyscy jesteśmy unieruchomieni.
Legendia nie chce wypowiadać się na temat stanu zdrowia pasażerów. W poniedziałek wieczorem jej przedstawiciele mają się spotkać z poszkodowanymi, by ustalić warunki ewentualnego odszkodowania.
Policjanci dowiedzieli się dwa dni po wypadku
Dzisiaj w rozmowie z tvn24.pl Daniel Muc powiedział najpierw, że nie było konieczności wzywać policji, a jeśli już, to taki obowiązek ciąży na poszkodowanych.
- Popełniono błąd w ocenie sytuacji - powagi wypadku - przyznał Muc w kolejnej rozmowie z nami - i dlatego dopiero w poniedziałek, dwa dni po wypadku powiadomiono o wszystkim policję. Brak takiego zgłoszenia mógł zostać uznany za próbę ukrycia całej sytuacji, co absolutnie nie było naszą intencją - wyjaśnił Muc.
- Jeśli do wypadku nie doszło z powodu nieodpowiedniego zachowania pasażerów, ale z powodu awarii urządzenia czy błędu pracownika firmy, policja powinna zostać zawiadomiona - powiedziała nam Aleksandra Nowara, rzeczniczka śląskiej policji.
Dodała, że policjanci sami zainteresowali się sobotnim wypadkiem po doniesieniach lokalnych mediów, a nie dzięki zgłoszeniu przez lunapark.
Wilgotne powietrze na 30-letniej atrakcji
Powołana w wesołym miasteczku komisja ma ustalić przyczyny zdarzenia. Pierwsza hipoteza to wilgotne powietrze.
- Zawsze po deszczu wagoniki powinny kursować puste do momentu, aż hamulce zaczną działać sprawnie. Tak było tego dnia: padało, ale po trzech jazdach próbnych wagoniki zatrzymywały się tam, gdzie powinny. Niestety po godz. 20 wilgotność powietrza osiągnęła punkt rosy, para skropliła się na hamulcach i przestały działać - wyjaśnia Muc.
Jak dodaje, jeśli zawinił pracownik, zostaną wyciągnięte wobec niego konsekwencje.
Kolejka górska ma prawie 30 lat, dwa lata temu przeszła generalny remont.
- Natychmiast po incydencie kolejka została zamknięta i poddana inspekcji technicznej - dodaje Cebula.
W czerwcu tego roku na innej kolejce górskiej w tym samym parku rozrywki koło startującego z pasażerami wagonik wypadł z toru. Nic się nikomu nie stało i również nie powiadomiono policji. Kolejka została z powrotem dopuszczona do użytkowania jeszcze tego samego dnia.
Tak powinna przebiegać jazda kolejką ze sprawnymi hamulcami - wideo nagrał jeden z jej użytkowników w sierpniu tego roku - cztery dni przed awarią.
Autor: mag / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: Legendia