68-letnia Barbara K. oskarżona jest o nieumyślne spowodowanie wypadku śmiertelnego, w którym zginął 35-letni Łukasz O.
Zdarzenie nastręczało wiele pytań, ponieważ doszło do niego na placu manewrowym podczas egzaminu na prawo jazdy. K. była kursantką, a O., którego potrąciła, egzaminatorem. Według śledczych nikt prócz kursantki nie zawinił.
- Skierowaliśmy do sądu akt oskarżenia. Kobiecie grozi od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności - mówi Malwina Pawela-Szendzielorz, zastępca prokuratora rejonowego w Rybniku. - Sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary poniżej dolnej granicy - dodaje.
Powód: według opinii sądowo-psychiatrycznej 68-latka w chwili wypadku miała ograniczoną poczytalność.
Prokuratura oparła się na trzech opiniach biegłych, dotyczących zdrowia psychicznego K., badania krwi oraz rekonstrukcji wypadku.
68-latka nie pomogła śledczym. Nie odpowiadała na ich pytania, poza jednym. Przyznała, że leczy się na różne choroby. Z uwagi na ochronę danych osobowych, prokuratura nie podaje, na co cierpi oskarżona. Wiadomo, że w jej krwi wykryto lek, który według biegłych miał stężenie poniżej terapeutycznego, czyli nie miał działania podobnego do środka psychotropowego, a tym samym wpływu na zdolności psychomotoryczne.
Biegli, poza zeznaniami świadków, analizowali nagrania z kilku kamer na placu manewrowym i z wnętrza auta. Oto, co ustalili.
Na kursie słabo sobie radziła
Barbara K. rozpoczęła kurs w kwietniu 2018 roku. Wcześniej, jak każdy w podobnym przypadku, przeszła badania lekarskie, w czasie których nie taiła historii swoich chorób oraz przyjmowanych leków. Jak ustalili śledczy, lekarz nie miał obowiązku wysyłać jej na dodatkowe badania psychologiczne i mógł wydać orzeczenie bez przeciwwskazań do prowadzenia pojazdów.
Jak mówił śledczym instruktor, który szkolił Barbarę K., kobieta słabo sobie radziła. Zalecił jej wykupienie dodatkowych godzin jazdy, co uczyniła. W sierpniu tego samego roku zaliczyła wewnętrzne egzaminy: teoretyczny i praktyczny. I nastąpiła długa przerwa, w żaden sposób nieudokumentowana, czy kobieta w tym czasie siadała za kierownicą.
W styczniu 2019 podeszła do egzaminu teoretycznego i za piątym razem zdała.
Półtorej sekundy na reakcję
- Jazda po łuku do przodu, to było pierwsze zadanie Barbary K. na egzaminie. Moim zdaniem jest ono najłatwiejsze - mówi Malwina Pawela-Szendzielorz.
Kursantka była sama w aucie, co jest zgodne z przepisami. Przejechała łuk i nie zatrzymała się tam, gdzie powinna. Przewróciła słupek i jechała dalej z prędkością 40 kilometrów na godzinę.
Łukasz O. jej nie egzaminował. Przeprowadzał egzamin z kimś innym i zareagował na zachowanie Barbary K. jak inni świadkowie. Krzyczeli, ale kursantka nie reagowała. O. wbiegł na jej tor jazdy.
- Biegli analizowali jego zachowanie. Wszystko wskazuje na to, że chciał ją zatrzymać. Był zwrócony do niej przodem, uniósł ręce, kilka metrów przed maską - relacjonuje prokurator.
Według opinii biegłych, gdyby K. zaczęła ostro hamować i tak nie uniknęłaby potrącenia O. Jedyną szansą był gwałtowny skręt kierownicy w lewo. Ale nic nie zrobiła.
- Przyspieszyła, osiągając prędkość prawie 50 kilometrów na godzinę. Cały czas jechała na pierwszym biegu i z nogą na gazie. Nie przełożyła nogi na hamulec. Nie podjęła żadnych reakcji obronnych, dlatego że zdaniem biegłych nie posiadała podstawowych umiejętności do prowadzenia pojazdu - mówi Pawela-Szendzielorz.
O. nie uskoczył w bok, nie zszedł z toru jazdy. Uciekał do przodu. Ale zdaniem biegłych nie przyczynił się do wypadku. Prokurator: - Był za blisko samochodu, miał za mało czasu na reakcję. To był moment. Wszystko trwało półtorej sekundy.
Kursantka uderzyła jeszcze w drzewo i zatrzymała się na innym samochodzie. Wymagała podania środków uspokajających. Długo była w szoku.
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice