Pożar strawił dorobek jego życia. "Stracił wszystko, został tylko z kulawym psem"

Po pożarze w Częstochowie: Cały dorobek poszedł na marne
Po pożarze w Częstochowie: Cały dorobek poszedł na marne
Źródło: Paweł Skalski | TVN 24 Katowice
Pan Mieczysław Całus z Częstochowy w jednej chwili został bez środków do życia. Straty, które poniósł, idą w setki tysięcy złotych. Spłonął budynek gospodarczy, w płomieniach zginęło kilkadziesiąt byków. Ogień strawił też 80 ton siana, 50 ton zboża oraz narzędzia i maszyny rolnicze. - Jestem bez grosza. Cały dorobek poszedł na marne - mówi załamany.

Do tragicznego pożaru doszło 28 sierpnia przy ul. Mirowskiej w Częstochowie. Palił się budynek gospodarczy, który w połowie był magazynem słomy, w połowie oborą. W środku znajdowało się kilkadziesiąt byków.

- Trochę bydła wypędziliśmy, ale reszta spaliła się żywcem. Przeżyło 8 byków. Wszystkie trafiły jednak do rzeźni, bo były strasznie poparzone - mówi właściciel posesji, Mieczysław Całus.

"Zwierzyna była agresywna z bólu"

- Płomień sięgał aż za dach. To było straszne. Jeden ze strażaków mówił, że jak dotknął byka, oderwała się od niego skóra. To zwierzę już było tak poparzone. Byki z bólu były agresywne - zauważa mieszkająca w pobliżu Halina Starostecka.

- To się w głowie nie mieści. To wszystko wyło, (byki - red.) przemieszczały się, przewróciły płot - dodaje inna sąsiadka, Adela Siwek.

Strażacy pracowali dwa dni.

W sumie w akcji wzięło udział 40 jednostek straży pożarnej. - Powiatowy inspektor nadzoru budowlanego pierwszego dnia zakazał wejścia do środka, z uwagi na to, że budynek groził zawaleniem. Drugiego, po otrzymaniu takiej zgody, działania mogły być prowadzone wewnątrz - mówi Paweł Liszaj z PSP w Częstochowie.

- Rzeczoznawca budowlany brał udział w czynnościach, które pozwoliły zabezpieczyć budynek. Dzięki temu, można było wynieść martwe zwierzęta z pomieszczeń - dodaje Krystyna Prokopska z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Częstochowie.

Zobacz zdjęcia z pożaru:

Pożar obory w Częstochowie

Ogromne straty

Strażacy podkreślają, że pożar był bardzo skomplikowany. Akcji nie ułatwiało to, że na miejscu było wiele materiałów łatwopalnych. Mimo to, strażacy są "przerażeni ogromem zniszczeń".

- Do realizacji działań potrzebowaliśmy bardzo dużo wody, w związku z czym zapotrzebowanie wodne realizowane było nie tylko o sieć hydrantów. Zbudowaliśmy również stanowisko wodne z pięcioma pompami na rzece Warta i to umożliwiło nam podawanie wody z taką intensywnością, jaka była tutaj na miejscu potrzebna - relacjonuje rzecznik częstochowskiej straży pożarnej.

Martwe zwierzęta to nie jedyny skutek pożaru. Ogień strawił też 80 ton siana, 50 ton zboża i narzędzia rolnicze. A o dużej skali pożaru świadczy także liczba osób poszkodowanych. Do szpitala trafili gospodarz, jego brat oraz trzech strażaków.

Mieczysław Całus szacuje straty na około 900 tys. złotych.

- Jak nie ma finansów, to co ja mogę zrobić? Jestem bez grosza. Cały dorobek poszedł na marne. Jak ktoś może, to niech pomoże. Jednak czego można się spodziewać? - mówi Mieczysław Całus.

Potrzebna pomoc

Pomoc deklarują sąsiedzi. - Cokolwiek człowiek ma, to tym go poczęstuje, bo serce się kraje. Jakie on ma bogactwo? Nawet łazienki nie ma. To się w głowie nie mieści. Został goły i wesoły, z jednym kulawym psem. On jest zadłużony. Ma pożyczki, bo wszystko brał na hipotekę. Brał te małe byki i powoli spłacał - zauważa Adela Siwek.

- Syn poszedł do niego na drugi dzień, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebuje albo może na śniadanie by przyszedł, ale nie skorzystał z tego. Powiedział "dziękuję" i już. On jest bardzo skromny. Żony nie ma, jest sam - dodaje Halina Starostecka.

W miejscowej parafii zorganizowano zbiórkę pieniędzy. Mieszkańcy Częstochowy zgodnie jednak podkreślają, że to zaledwie kropla w morzu potrzeb.

- Sytuacja jest naprawdę ciężka dla gospodarza. Straty są ogromne. Gospodarstwo popadło w ruinę. Jedną z możliwości jest zwrócenie się do rady miasta o zwolnienie z podatku - przyznaje Stanisław Słyż z wydziału zarządzania kryzysowego w Częstochowie.

Gospodarza odwiedził również pracownik tamtejszego MOPS-u. Jednak przyjechał na miejsce dopiero trzy dni po dramatycznym pożarze. Mimo to, urzędnicy nie mają sobie nic do zarzucenia.

- Nasz pracownik był na miejscu. Dyrekcja również interesowała się sprawą. Byliśmy w stałym kontakcie z centrum kryzysowym. Otrzymaliśmy informację o tym, że nie ma tu bezpośredniej potrzeby pomocy w postaci schronienia czy pomocy żywnościowej. Trwają procedury związane z przydzieleniem pomocy finansowej. Na razie nie możemy jeszcze mówić o kwocie. Przyznamy tyle, ile będziemy mogli - zadeklarowała Olga Dargiel z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Częstochowie.

Do pożaru doszło przy ul. Mirowskiej w Częstochowie:

Mapy dostarcza Targeo.pl

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.

Autor: NS / Źródło: TVN 24 Katowice

Czytaj także: