Liczy ponad 500 stron i miał powstać pod koniec drugiej wojny światowej. Z pożółkłych, zapisanych charakterystycznym niemiecki pismem, kart ponoć wyczytać można miejsca ukrycia złota, kosztowności i dzieł sztuki. Skrytek z depozytami ma być 11. Czy rzeczywiście istnieją? Co mogą kryć? To chciałby wyjaśnić mężczyzna, który jest w posiadaniu "Dziennika wojennego". Jak twierdzi sprawę zgłosił polskim władzom.
Dariusz Franz Dziewiatek, szef Polsko-Niemieckiej Fundacji Śląski Pomost "Dziennik wojenny" otrzymał 10 lat temu. - To był dar, odpowiedź na moją ulotkę proszącą o wsparcie finansowe dla naszej fundacji. Podkreślałem wtedy, że nie chcemy pieniędzy, a wędkę która pozwoli nam działać - wspomina Dziewiatek.
Fundacja od organizacji, organizacja od syna jednego z wojskowych
Zapiski, które mają pochodzić z czasów drugiej wojny światowej, otrzymał od niemieckiej organizacji chrześcijańskiej Quedlinburger. Ta w posiadanie dziennika miała wejść dzięki potomkowi jednego z żołnierzy, którzy pod koniec wojny brali udział w ukrywaniu kosztowności.
Autorem zapisków ma być SS-man Egon Ollenhauer, który - jeśli w ogóle istniał - był pomocnikiem Gunthera Grundmanna, ówczesnego głównego konserwatora zabytków Dolnego Śląska. Tego samego, który przygotował tak zwaną "listę Grundmanna", a więc spis miejsc w których Niemcy zdecydowali się ukryć dobra kultury.
11 skrytek ze złotem, dziełami sztuki i kosztownościami
Jak mówi Dziewiatek w, liczących ponad 500 stron, "Dziennikach wojennych" wskazane są dokładne miejsca ukrycia kosztowności i dzieł sztuki. Ma to być 11 skrytek: 10 na terenie Dolnego Śląska i jedna na terenie Opolszczyzny. Wszystkie lokalizacje miały zostać opisane z bardzo dużą szczegółowością. Autor wymienić miał też w jaki sposób zabezpieczono depozyty i na przykład stopień zalesienia terenów.
Co mają kryć? Tu autor zapisków miał być również bardzo dokładny. - W skrytce na Opolszczyźnie ukryte są słynne skrzynie z Policyjnego Prezydium w Breslau, tak zwane złoto Wrocławia (to depozyty z działających w mieście banków i te należące do mieszkańców - przyp. red). Pierwotnie wywieziono 56 skrzyń, ale autor opisuje, że transport został trafiony pociskiem artyleryjskim. Dlatego do miejsca ukrycia dowieziono tylko 48 skrzyń - relacjonuje szef fundacji. I dodaje, że w jednej z dolnośląskich skrytek ukryto 47 obrazów wielkich mistrzów malarstwa.
Z listy - jak twierdzi Dziewiatek - wyczytać można między innymi nazwiska Rembrandta, Rubensa, Caravaggia, Moneta, Botticellego i Cezanne'a. Jednak wyobraźnię rozpalać może obecność na liście dzieł Rafaela Santi. To właśnie on jest autorem najcenniejszego zaginionego polskiego dzieła, które jest zarazem jednym z najbardziej poszukiwanych na świecie - "Portretu młodzieńca". - Domyślam się, że ten obraz musi tam być - przekazuje Dziewiatek. W innych skrytkach znajdować ma się złoto.
Sprawę mieli zgłosić państwu
Wszystkie skarby mają być ukryte w trudno dostępnych miejscach, czasem bardzo głębokich. - Wydobycie depozytów będzie pracochłonne, czasochłonne i kapitałochłonne - twierdzi mężczyzna, który chciałby stworzyć spółkę, która zajęłaby się eksploracją skrytek.
Prezes fundacji podkreśla, że "Dziennik wojenny" jest oryginalny, a jego autentyczność została potwierdzona przez kilka niemieckich instytucji. Sprawa - jak mówi - została też zgłoszona polskim władzom. - Naszą misją było dokonanie zgłoszenia w odpowiednim momencie. A tym była rocznica 1100-lecia powstania naszego darczyńcy oraz 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości - mówi Dziewiatek. I dodaje, że oficjalnego zgłoszenia do ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego dokonano 16 października 2018 roku. - Od tego momentu zapanowała cisza - przekazuje prezes Śląskiego Pomostu.
O sprawę zapytaliśmy w ministerstwie. Czekamy na odpowiedź.
Na razie - jak twierdzi Dziewiatek - miejsca w których znajdują się skrytki "objęte są monitoringiem".
Potrzebna jest analiza
O to, czy historia opisana w "Dzienniku wojennym" może być prawdziwa zapytaliśmy też znawców i badaczy historii. - To nie jest kwestia wiary, tylko wiedzy. Trzeba ten dziennik dokładnie obejrzeć, dokładnie przebadać. Powinni to zrobić fachowcy. Jeśli chodzi o samą treść, to wydają się one bardzo ciekawe pod względem historycznym, ale czy okażą się mapą skarbów? Tego nie wiem - przyznaje Joanna Lamparska, autorka książek o tajemnicach Dolnego Śląska.
Z kolei Łukasz Orlicki z miesięcznika "Odkrywca" i grupy eksploracyjnej GEMO podkreśla, że w tej historii nowością jest to, że przypomina ona opowieści, które rozpalały wyobraźnie poszukiwaczy skarbów w latach 90. i na początku XXI wieku.
- Jest tu historia związana z Herbertem Klose (niemieckim policjantem, który miał brać udział w operacji ukrywania złota z Breslau - przyp. red.), złotem Wrocławia, a także tonami złota ukrytymi w przedziwnych skrytkach takich jak głęboka na 64 metry studnia, czy zabetonowanym sarkofagu zalanym rzeką - mówi Orlicki. Jego zdaniem wyjątkowe w tej historii jest to, że mamy do czynienia z dokumentem, który ma być oryginalnym. - Mamy tu coś fizycznie i namacalnie, bo z reguły o depozytach dowiadujemy się z przekazów ustnych. Tu jest dokument, który ktoś stworzył - wyjaśnia eksplorator.
Zgadza się też z Lamparską, że jest potwierdzenie autentyczności "Dziennika wojennego". - Nie chodzi tylko o sprawdzenie grafologii, czy tego, że papier pochodzi z czasów drugiej wojny światowej. Chodzi też o dokładną analizę treści - kwituje Orlicki.
Autor: tam/gp / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja Polsko-Niemiecka Śląski Pomost