Była 3:25 w nocy, kiedy Piotr zrobił selfie. Leżał pod tlenem w szpitalu zakaźnym w Zgierzu (woj. łódzkie). Zdjęcie wysłał żonie, żeby wiedziała, że po kilku dniach rozpaczliwych starań wreszcie jest pod fachową opieką. Po kilku godzinach żona dostała telefon ze szpitala z informacją, że Piotr zmarł. Rodzina najpewniej nigdy nie dowie się, czy to przez koronawiusa. Oni też są zakażeni.
Anna jest siostrą zmarłego. To ona - w imieniu rodziny - zgodziła się opowiedzieć naszemu reporterowi o swoim dramacie. Bratowa nie może. Razem z dwoma nastoletnimi synami jest zamknięta w izolatce szpitala zakaźnego im. Biegańskiego w Łodzi. Wszyscy są zakażeni koronawirusem.
Czy Piotr też miał COVID-19? Lekarze mieli mówić rodzinie, że wszystko na to wskazuje. Pewności jednak mogą nie mieć już nigdy.
W oficjalnych statystykach śmierci na COVID-19 Piotra nie ma. Chociaż według zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia, powinien być (polskie wytyczne zliczają tylko zgony pacjentów, u których potwierdzono zakażenie koronawirusem. Według wytycznych WHO, w statystykach powinni być też ci zmarli, których wynik testu na koronawirusa jest niepewny lub niedostępny - czytaj więcej na stronach Konkret24).
- Opowiadanie o tym koszmarze to ostatnie, na co mam siłę i ochotę. Ale muszę to zrobić. Może to pozwoli nam poznać prawdę. I przy okazji uświadomi innym, że koronawirus to nie jest błaha sprawa. Piotrek miał ostatnio robione okresowe badania i nie miał takich chorób, jak nadciśnienie czy cukrzyca. Był w zasadzie zdrowym człowiekiem, a dziś nie żyje - mówi Anna w rozmowie z Dariuszem Kubikiem, reporterem TVN24.
Opowiada, że sekwencja zdarzeń, która skończyła się tragedią w zgierskim szpitalu, zaczęła się trzy tygodnie temu. To wersja niemal w całości oparta na jej relacji. Poszczególne placówki medyczne, które zajmowały się 45-latkiem, nie chcą odpowiadać na pytania o szczegóły sprawy. Twierdzą, że w ten sposób chronią "dane wrażliwe swoich pacjentów". Z tego samego powodu milczy też sanepid.
12 MARCA, CZWARTEK
Piotr zgłasza się do lekarza w prywatnej, łódzkiej przychodni. Lekarzowi opowiada, że czuje nieprzyjemne drapanie w gardle. Jest też lekko osłabiony.
W dniu, w którym przyszedł, w Polsce było 51 przypadków zachorowania na koronawirusa - z czego dwa w Łodzi.
Lekarz zaleca Piotrowi lek wzmacniający odporność, dostępny bez recepty.
14 MARCA, SOBOTA
Pojawia się gorączka. Wysoka, przekraczająca 39 stopni Celsjusza.
- Do brata, na wizytę domową, przyjechał lekarz. Stwierdził anginę i przepisał antybiotyk - opowiada Anna.
18 MARCA, ŚRODA
Antybiotyk nie pomaga. Piotr czuje się coraz gorzej. Do gorączki dochodzi suchy kaszel.
- Piotrek chciał się umówić na kolejną wizytę, ale usłyszał, że zamiast tego będzie rozmawiał z lekarzem poprzez internetowy czat. Lekarz napisał, że trzeba poczekać, aż antybiotyk zadziała - opowiada nam Anna.
Lekarz zapisuje choremu inhalacje i lek wykrztuśny. Prosi też, żeby skontaktował się kolejnego dnia.
19 MARCA, CZWARTEK
Lekarz z prywatnej przychodni (znowu poprzez internetowy czat) podejrzewa, że Piotr może być zakażony koronawirusem.
- Zalecił kontakt z sanepidem albo szpitalem zakaźnym imienia Biegańskiego. Powiedział, żeby w razie odmowy pomocy ponownie skontaktował się z prywatną przychodnią - mówi Anna.
Potem - jak twierdzi siostra zmarłego - były dziesiątki telefonów do sanepidu. W końcu ktoś odebrał. Piotr był pytany, czy miał kontakt z osobą, która jest zakażona albo wróciła niedawno z zagranicy.
Nie miał.
- Bratu odmówiono wykonania testu. Dlatego zadzwonił do szpitala zakaźnego imienia Biegańskiego - relacjonuje Anna.
Tam testu też nikt nie zaproponował. Zamiast tego zalecono ponowną konsultację z lekarzem. "Pewnie źle dobrano panu antybiotyk" - usłyszał.
Znowu próba kontaktu z lekarzem z prywatnej przychodni. Tym razem rodzina nie chce już rozmawiać przez internetowy czat. Zamawia wizytę domową.
- Lekarz zadzwonił i poinformował, że nie przyjedzie, bo się boi. Zamiast tego telefonicznie zmienił antybiotyk. Potem jeszcze jeden lekarz z przychodni podtrzymał zalecenia poprzednika - mówi Anna.
20 MARCA, PIĄTEK
Nowy antybiotyk nie pomaga. Po południu poważnie wystraszona rodzina dzwoni do lekarza. Ten znowu nie chce przyjechać.
- Pyta o stan Piotra i prosi jego żonę, żeby sprawdziła, czy węzły chłonne są powiększone. Pyta też, czy pojawiła się wysypka - opowiada Anna.
Żona sprawdza jak umie. Mówi, że węzły chyba nie są powiększone. Wysypki nie widzi.
21 MARCA, SOBOTA
Stan Piotra jest coraz gorszy. Pojawia się biegunka i - co przeraża całą rodzinę - krótki oddech. Około godziny 7 rano żona dzwoni na pogotowie.
- Dyspozytor mówi, że krótki oddech pewnie pojawił się na tle nerwowym. Moja bratowa miała złapać Piotra za ręce i próbować uspokoić oddech - relacjonuje Anna.
Rady nie pomagają. Około godziny 8 rodzina znowu dzwoni na pogotowie.
- Bratowa usłyszała, że do gorączki nie jeżdzą. Mówią, że Piotr powinien pojechać do szpitala w Brzezinach (tam znajduje się najbliższa przychodnia działająca w ramach nocnej i świątecznej pomocy medycznej - red.) - mówi Anna.
Przed wyjazdem żona Piotra dzwoni do szpitala w Brzezinach. Personel - jak twierdzi Anna - stara się zniechęcić do przyjazdu. Mówią, że do środka będzie mógł wejść tylko chory, bez osób towarzyszących.
- Pojechali. Piotr wszedł sam i bardzo szybko wyszedł. Żonie powiedział, że lekarz zbadał mu gardło, osłuchał płuca i nie stwierdził żadnych zmian. Wyszedł bez żadnych dodatkowych zaleceń, oprócz tego, żeby nie wychodził z domu - mówi Anna.
Piotr wraca do domu. Wieczorem jego rodzina znowu szuka pomocy.
Kilka telefonów do szpitala zakaźnego im. Biegańskiego - nikt nie odbiera.
Telefon na pogotowie. Dokładnie o 23:23 dyspozytorzy podchodzą do sprawy zupełnie inaczej niż rano.
Do domu Piotra wchodzą ratownicy medyczni - w maseczkach, kombinezonach i rękawicach ochronnych. Wiozą 45-latka do szpitala w Zgierzu, który na czas pandemii COVID-19 został zmieniony w szpital zakaźny. Tam pobierają mu próbkę do testu na zakażenie koronawirusem.
22 MARCA, NIEDZIELA
Piotr jest na sali szpitalnej. Pod tlenem. O 3:25 wysyła żonie zdjęcie. To ich ostatni kontakt.
Około godziny 8 jego żona dostaje telefon ze zgierskiego szpitala.
- Usłyszała, że przyczyną zgonu była choroba zakaźna i dramatyczny przebieg ostatnich godzin życia wskazywałby na koronawirusa. Lekarz mówił, że życie Piotrka ratowało wiele osób przez jedną, bardzo dramatyczną godzinę - relacjonuje Anna.
Jeszcze tego samego dnia żona Piotra i ich synowie zostają objęci przez sanepid ścisłą kwarantanną.
Bez odpowiedzi
Cała rodzina Piotra - jak wykazały testy próbek pobranych dzień po jego śmierci - jest zakażona koronawirusem. Żona i synowie trafiają do izolacji w niewielkiej sali szpitalnej w szpitalu im. Biegańskiego w Łodzi. Do placówki jadą swoim samochodem, bo na karetkę musieliby długo czekać.
- Jakiś czas później (bratowa) dostała informację, że ten wynik (testu na COVID-19 Piotra - red.) wyszedł mu wątpliwy – mówi Anna.
Co to znaczy wątpliwy? – dopytujemy.
Anna: Nie umiem odpowiedzieć, co to znaczy. Sama zadaję sobie to pytanie.
I dodaje: Powinno się powtórzyć badanie, ale już tego nie zrobiono. Wynik przyszedł po zgonie.
Niedługo potem ciało 45-latka zostało poddane kremacji. Rodzina twierdzi, że najprawdopodobniej nie wykonano sekcji zwłok - przynajmniej nic o tym nie wiedzą. Nie wiadomo też, czy zachowała się próbka z jego wymazem, więc kolejne potwierdzenie, czy miał koronawirusa, może być już niemożliwe.
- Nie mogłam się z nim pożegnać. Jego żona i dzieci też nie, bo są w izolacji. O ile stan moich bratanków jest stabilny, o tyle bratowej się pogarsza - opowiada naszemu reporterowi Anna.
Rodzina wciąż - jak twierdzi - nie zna oficjalnej przyczyny śmierci Piotra.
- Oficjalnie nie wiemy, co znalazło się w karcie jego zgonu. Upoważniona do odbioru dokumentu jest tylko bratowa, a ona jest w ścisłej izolacji. Nie może nawet dać upoważnienia, bo na kartce też może być wirus. Wiemy tylko tyle, że lekarze przez telefon stwierdzili, że Piotr zmarł przez "chorobę zakaźną" - mówi Anna.
Dlatego też - jak mówi - sprawa jest w zawieszeniu. Rodzina nie może załatwić spraw związanych z należnymi im świadczeniami w ZUS; nie mogą - chociaż planują - zawiadomić prokuratury.
- Pogrzeb Piotra odbędzie się, jak wyzdrowieją. Są załamani, chorzy i zamknięci na kilku metrach kwadratowych. Boję się myśleć, przez co przechodzą. Bratowa skorzystała z pomocy psychologa. W całym tym koszmarze jeden z bratanków próbuje przygotowywać się do egzaminu ośmioklasisty - opowiada Anna.
***
O to, co podczas poszukiwania pomocy spotkało Piotra zapytaliśmy wszystkie placówki medyczne, które konsultowały 45-latka.
Przedstawiciele placówki w Brzeinach potwierdzają, że 21 marca faktycznie pojawił się Piotr, który zgłosił się do gabinetu Nocnej i Świątecznej Opieki Ambulatoryjnej.
- Pacjent został poddany wywiadowi epidemiologicznemu w strefie izolacyjnej Szpitala. W związku ze stwierdzonymi objawami: kaszlem i gorączką, został zatrzymany w strefie izolacji - informuje w stanowisku przesłanym do naszej redakcji Agata Janus z brzezińskiego szpitala.
Twierdzi, że pacjent przekazał, że wcześniej był diagnozowany w szpitalu zakaźnym w Zgierzu (z relacji bliskich Piotra wynika, że kontakt był z przedstawicielami innego szpitala zakaźnego – im. Biegańskiego w Łodzi – red.).
- W związku z tym, że nie wystąpiły żadne nowe objawy, lekarz Nocnej i Świątecznej Pomocy Ambulatoryjnej podjął decyzję o utrzymaniu dotychczasowego leczenia. Stan Pacjenta nie był ciężki, nie było przesłanek wskazujących na zagrożenie życia - podkreśla Agata Janus.
Dodaje, że bezpośrednie ryzyko zakażenia od Piotra miał jedynie lekarz, który go badał. Po śmierci Piotra został on objęty kwarantanną.
Szpital w Zgierzu odmówił komentarza. Otrzymaliśmy jedynie informację, że 22 marca w placówce nie zmarł żaden pacjent, u którego potwierdzono COVID-19.
Lakoniczny komunikat dostaliśmy też od przedstawicieli łódzkiego pogotowia. Jego rzecznik, Adam Stępka potwierdza, że o 6:53 rodzina faktycznie skontaktowała się z dyspozytorem.
- W chwili wezwania zebrany wywiad dyspozytorski nie wskazywał, aby mężczyzna znajdował się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego, w rozumieniu ustawy z dnia 8 września 2008 roku o Państwowym Ratownictwie Medycznym, polecono kontakt z lekarzem Nocnej i Świątecznej Pomocy Lekarskiej – informuje Stępka.
Redakcji tvn24.pl udało się jednak dotrzeć do pracowników pogotowia, którzy – jak zapewniają – mieli sposobność zapoznać się z treścią rozmów pomiędzy rodziną Piotra a dyspozytorami pogotowia.
- Tamtego dnia rodzina faktycznie kontaktowała się trzykrotnie. Za pierwszym razem opowiedzili całą historię kontaktów z podmiotami medycznymi. Alarmowali, że chory mężczyzna jest już bardzo zdenerwowany i szybko oddycha. Dypozytor rozmawiał z nim i stwierdził, że to może mieć tło nerwowe – mówi nasz rozmówca, który prosi o anonimowość.
Kolejny telefon – tak, jak przekazywała rodzina – był godzinę później.
- Dyspozytor usłyszał, że pojawiła się gorączka. Ponieważ mężczyzna był wcześniej pod opieką medyczną i stan nie wskazywał, że jest ryzyko dla jego życia, rodzina została poinstruowana, żeby skontaktować się z nocną i świąteczną pomocą medyczną, bo tylko to mógł zrobić – dodaje.
Co się zatem zmieniło, że po trzecim telefonie została wysłana karetka?
- Treść zgłoszenia była zupełnie inna. Wcześniej nikt nie mówił o dusznościach i problemach z zaczerpnięciem powietrza. A w sobotę wieczorem komunikat był już bardzo niepokojący. Chory z wysoką gorączką, dusznościami i kłopotami z oddechem. To był jednoznaczny sygnał, że trzeba wysłać odpowiednio wyposażony zespół ratownictwa – kończy nasz informator.
Szczegółowe pytania wysłaliśmy też do łódzkiego sanepidu. Sanepid odpowiedział jedynie, że działał zgodnie z procedurami.
Dwa dni po śmierci Piotra ten sam sanepid objął ścisłą kwarantanną 10 pracowników prywatnej przychodni, do której chory zgłosił się z pierwszymi objawami choroby. Przedstawiciel przychodni informują, że sanpeid przekazał im informację o tym, iż ich pacjent miał podejrzenie COVID-19 i zmarł.
Przedstawiciele przychodni - tłumacząc się dobrem praw pacjentów - nie chcieli odpowiadać na nasze pytania dotyczące sposobu leczenia Piotra.
***
Wszystkie instytucje, z którymi kontaktował się Piotr i jego rodzina, realizowały obowiązujące ich wytyczne. A te jasno wskazywały, że bez wskazania kontaktu z osobą już zakażoną nie ma podstaw do wykonania testów.
Sposób organizacji systemu służby zdrowia został zmieniony niedługo po śmierci 45-latka. Obecnie Inspektor Sanitarny wskazuje, że do wykonania testu kwalifikują objawy zakażenia koronawirusem. Już nie trzeba udowadniać kontaktu z osobą zakażoną.
Anna:
- Na tym etapie nie chcę wyciągać pochopnych wniosków. Wierzę jednak, że gdyby Piotrowi wcześniej wykonano badania, to miałby zupełnie inne szanse na przeżycie.
***
Według oficjalnych danych przekazywanych przez Urząd Wojewódzki w Łodzi na COVID-19 w łódzkiem zmarła jedna osoba - chodzi o 75-latkę, której zgon stwierdzono w tym tygodniu.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź