- Usłyszałem potężny huk, przez okno widziałem dym i panikę na ulicy. Bomba wybuchła 150 metrów od mojego mieszkania - mówi w rozmowie z tvn24.pl pan Maciej z Majorki. Na miejscu ataku terrorystycznego hiszpańska policja wciąż poszukuje zamachowców i ewentualnego drugiego ładunku.
- Siedziałem w domu, kiedy około godziny 14. usłyszałem potężny huk. Nie wiedziałem, co się dzieje, podbiegłem do okna, a tam dym, panika, pełno ludzi. Naprzeciw koszarów Guardia Civil, jakieś 150 metrów od mieszkania, które wynajmuję, eksplodował samochód-pułapka – relacjonował pan Maciej.
Teren ogrodzony taśmami
Policja zareagowała natychmiast. Na ulicy zaroiło się od funkcjonariuszy, przyjechały karetki i zabrały rannych i zabitych. Guardia Civil (policyjna formacja stanowiąca część hiszpańskich Sił i Korpusów Bezpieczeństwa Państwowego) zabezpieczyła teren, co odczuli okoliczni mieszkańcy.
– Funkcjonariusze nie pozwalają ludziom wychodzić z domów i z hoteli. Wszystko w promieniu jakichś 150 metrów otoczone jest taśmami. Guardia Civil natychmiast zawraca każdego, kto chciałby wyjść – mówi nam pan Maciej. Funkcjonariusze przeszukują teren na wypadek, gdyby terroryści podłożyli więcej niż jeden ładunek.
"Wcześniej mogliśmy się czuć bezpiecznie"
Pan Maciej mieszka na Majorce od trzech lat. Pracuje w hotelu, który znajduje się około 200 metrów od miejsca eksplozji.
Siedziałem w domu, kiedy około godziny 14. usłyszałem potężny huk. Nie wiedziałem, co się dzieje, podbiegłem do okna, a tam dym, panika, pełno ludzi m
Eksplozja samochodu-pułapki nastąpiła w Palmanova, przed koszarami Guardia Civil. Co najmniej dwie osoby nie żyją, kilkanaście jest rannych. Policja intensywnie poszukuje sprawców, zamknęła nawet lotniska, co ma im uniemożliwić ucieczkę z wyspy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Kontakt TVN24