Rząd kenijski zakazuje mediom relacjonowania na żywo zamieszek, które wybuchły po wyborach prezydenckich i uzasadniał to względami bezpieczeństwa. Wcześniej komisja wyborcza uznała, że wybory wygrał rządzący do tej pory Mwai Kibaki. Opozycja oskarżyła władze o fałszerstwa, wyszła na ulice i wzywa do ponownego przeliczenia głosów.
Żeby postawić przeciwników przed faktem dokonanym, Kibaki został natychmiast zaprzysiężony. W odpowiedzi na ulicę wyszły tłumy niezadowolonych zwolenników opozycji. Nie uznała ona reelekcji Kibakiego i na poniedziałek zapowiedziała alternatywną ceremonię zaprezentowania swego lidera: Raili Odingi.
Według komisji wyborczej Kibaki miał zdobyć 300 tys. głosów więcej niż Odinga. Lider opozycji postawił sprawę jasno - to fałszerstwo. Albo rządzące w Kenii władze przyznają się do porażki albo pozwolą na ponowne przeliczenie głosów - grzmiał Odinga.
O fałszerstwach mówił też urzędujący prezydent Mwai Kibaki. Jego zdaniem, ponowne przeliczanie ujawniłoby jedynie "masowe fałszerstwa" opozycji. Dodatkowo oskarżenia Odingi nazwał "przestępstwem" wymierzonym w demokrację.
O nieprawidłowościach mówią nie tylko sami Kenijczycy, ale i zachodni obserwatorzy. - Nasi obserwatorzy zostali odesłani z punktów przeliczania głosów nie otrzymawszy informacji o rezultatach - poinformował przedstawiciel Unii Europejskiej Aleksander Lambsdorff.
Walki na ulicach
Przedłużające się ogłoszenie wyników wyborów wywołało wściekłość wśród zwolenników opozycji. Według świadków w niedzielę w zamieszkach w mieście Kisumu nad Jeziorem Wiktorii, w bastionie opozycji, zginęły dwie osoby. Policja nie potwierdziła jednak tych informacji. Raila Odinga zaapelował do swoich zwolenników o spokój.
Źródło: PAP, tvn24.pl