- Jestem przekonany, że w Polsce nie ma powodów do podejmowania akcji w ramach ruchu oburzenia. Wręcz przeciwnie. Polska jest dzisiaj w Europie, nawet na świecie, podawana jako przykład tego, jak w dobie kryzysu, zawirowań gospodarczych na rynkach finansowych można sobie dobrze radzić - uważa Adam Szejnfeld z Platformy Obywatelskiej.
Ulicami ponad 950 miast przeszły w sobotę marsze "oburzonych". Głośne "nie" finansistom i politykom powiedzieli też protestujący w Warszawie.
"Oburzeni" to ruch społeczny, który powstał dla poparcia hiszpańskiego protestu z 15 maja. Jego celem jest przeciwstawienie się nierównościom społecznym, bezrobociu, cięciom budżetowym i skutkom kryzysu gospodarczego.
Polscy politycy obawiają się, że to dopiero początek manifestacji wielkiego niezadowolenia na świecie.
"Istotne zjawisko"
Sądzę, że ta fala prędzej czy później do Polski dotrze. Z wielkim zainteresowaniem obserwuję to, co się dzieje globalnie, bo wygląda na to, że jesteśmy świadkami jakiegoś totalnego przełomu w polityce światowej Andrzej Rozenek, członek Ruch Palikot
"Ta fala dotrze do Polski"
Andrzej Rozenek, członek Ruch Palikota, zauważył natomiast, że w Polsce jest niewielu "oburzonych". - Ale ja sądzę, że ta fala prędzej czy później do Polski dotrze. Z wielkim zainteresowaniem obserwuję to, co się dzieje globalnie, bo wygląda na to, że jesteśmy świadkami jakiegoś totalnego przełomu w polityce światowej - ocenił.
Źródło: tvn24