30 tysięcy złotych - tyle według "Dziennika" mieli dostać "na głowę" najaktywniejsi funkcjonariusze CBA, którzy montowali akcję przeciwko Beacie Sawickiej. - Te informacje są nieprawdziwe - komentuje rzecznik CBA Temistokles Brodowski.
- Informacje podane przez "Dziennik" w artykule zatytułowanym "Ponad 30 tysięcy złotych premii za usidlenie posłanki Sawickiej" są nieprawdziwe - podkreślił w oświadczeniu Brodowski.
Zaznaczył, że "funkcjonariusze CBA, jak w każdej innej służbie są nagradzani za wyróżniające się efekty pracy, kwoty są jednak niższe od podanych przez gazetę".
"Dziennik": wielkie premie za uwodzenie
A "Dziennik" w swoim artykule napisał, że agenci CBA rozpracowujący Sawicką zainkasowali od 10 do nawet ponad 30 tysięcy na rękę. Stało się tak mimo ogromnych kontrowersji, które nadal wzbudza cała sprawa - mówi gazecie anonimowy rozmówca z CBA. Najwięcej zgarnął ponoć ten, który - według Sawickiej - uwiódł ją i rozkochał w sobie.
Decyzję o wypłacie gigantycznych nagród Kamiński podjął jednoosobowo - donosi "Dziennik".
Ile wart jest dobry flirt?
Chodzi o agenta, który w zamian za pomoc Sawickiej w kupnie działki na Helu wręczył jej na ławce w parku 100 tysięcy zł łapówki. Film dokumentujący ten moment widziała cała Polska. Ale była posłanka PO mówiła później, że bardzo mało ludzi wiedziało o tym, że agent - przystojny brunet, zawsze elegancko ubrany - próbował ją w sobie rozkochać.
- Nie przedstawiono miłych i czułych SMS-ów do mnie, listów, treści tych wypowiedzi, kwiatów, które były przesyłane do mnie, nie powiedziano również tego, że były wymieniane upominki między nami... - mówiła posłanka podczas dramatycznej konferencji zwołanej w Sejmie.
I rzeczywiście - metody jakie wykorzystano do złapania Sawickiej na łapówkarstwie wzbudziły wiele kontrowersji. Miesiąc temu warszawski sąd nakazał poznańskiej prokuraturze raz jeszcze zbadać, czy funkcjonariusze nie przekroczyli uprawnień.
W podobnym tonie wypowiada się na łamach "Dziennika" emerytowany już dziś oficer służb specjalnych. - Łowy na Sawicką to głośna sprawa w wąskim środowisku funkcjonariuszy znających się na operacjach "pod przykryciem". Metody zastosowane przez CBA budzą wiele wątpliwości - tłumaczy.
Wymyślił akcję - tropi podróbki
A kto stoi za całą akcją? Według nieoficjalnych informacji gazety pułapkę, w którą wpadła posłanka, wymyślił Tomasz W., zdymisjonowany już doradca Mariusza Kamińskiego. To on był mózgiem operacji, który wpadł na pomysł, aby młodego agenta wysłać na kurs przygotowujący do rad nadzorczych, gdzie poznał Sawicką.
Tomasz W. premii od szefa CBA jednak nie zdążył otrzymać, bo jego karierę przerwało ujawnienie, że przed 1989 r. jako milicjant bił krakowskich opozycjonistów. Dziś W. "działa" w sektorze prywatnym. - Pracuje dla wielkich koncernów, tropiąc podróbki ich produktów. Podobno proponuje ostatnio telewizjom organizowanie prowokacji wypróbowujących uczciwość polskich polityków - mówi gazecie jeden z rozmówców.
CBA: to też nieprawda
Brodowski zaprzeczył i tej informacji gazety. - Przywołany przez "Dziennik" funkcjonariusz nie miał żadnego związku ze śledztwem, w ramach którego na gorącym uczynku przyjęcia łapówki została zatrzymana posłanka Beata S. Służbę w CBA zakończył na długo przed rozpoczęciem procedur związanych z postępowaniem - zaznaczył Brodowski.
Źródło: "Dziennik"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24