Pyta mnie "Piotr-ateista”: „Czy nie starczy że ogród piękny? Czy muszą w nim jeszcze mieszkać wróżki Panie Piotrze?” Pytanie jest pełne uroku, choć nie wiem, czy świat jest zawsze pięknym ogrodem (to raczej wyobrażenie raju), a Bóg – wróżką...
Problem w tym, że argument z powołaniem na piękno jest odwołaniem się do gustu, a istnienie Boga, czy kogokolwiek, od gustu nie zależy. Można powiedzieć, że piękniej by było, gdyby Boga nie było, albo, że świat jest wystarczająco piękny bez Boga, ale można powiedzieć też odwrotnie, więc nic nam to nie daje.
Słowa o wróżce sugerują chyba to samo, o czym pisze "anielka" ("ja juz dawno przestalam wierzyc w te bajeczki katolickie...”). A więc, jeśli dobrze rozumiem: Bóg to bajka. Ja już z bajek wyrosłam. Ci, co w nie wierzą, powinni dorosnąć...
No cóż, to pokazuje jak łatwo można poczuć się dorosłym – wystarczy nie wierzyć. I jak łatwo poczuć się lepszym od innych – tych, którzy nie dorośli. Oczywiście, to samo dotyczy obu stron i nie tylko w tym sporze. Każde przekonanie - a nawet brak przekonania! - może dać nam poczucie dumy i wyższości. To bardzo ludzkie…
Ale wracając do sprawy… Spotykamy więc tych, którzy współczują innym braku wiary i - co przecież nie jest tym samym - moralności, i tych, którzy współczują wierzącym głupoty. Obie strony czują się obrażone i osaczone przez nietolerancję. Jednak dla sprawy istnienia Boga znowu nic z tego nie wynika.
„Sailor” napisał: „a może tak wziąć przykład z naszych czeskich braci, którzy nie pękają i nie klękają. Tak sobie marzę.” Jednak argument buntu też nie jest mocny… Teoretycznie Polska jest pełna chrześcijan, ale w praktyce nie brak środowisk, w których odwagą jest przyznać się do wiary, a zwłaszcza szacunku dla Kościoła. Dlatego jedni „pękają” i udają, że wierzą, a inni – w innym towarzystwie – udają, że śmieszą ich żarty z tego, co dla nich święte. Są czasy i sytuacje, w których nonkonformizmem staje się to, co wcześniej wiązało się z opresją i na odwrót, ale do kwestii prawomocności wiary lub niewiary znowu niewiele to wnosi.
Wniosek? Są argumenty, by wierzyć i są, by nie wierzyć. Sięgamy do nich, bo decyzja o wierze – czy przyznajemy się do tego, czy nie - jest jednak decyzją i wyborem rozumu. Nie jest tak, że ktoś, kto wierzy – wierzy we wszystko, a ktoś, kto nie wierzy – nie wierzy w nic. To byłoby nawet niemożliwe. Nie da się żyć, nie dokonując jakichś wyborów, nawet jeśli jest to wybór pójścia za innymi. Co więcej, nawet „niewiara” bywa rodzajem wiary (np. w to, że Bóg nie istnieje, albo, że nie da się tego ustalić), a wybór jednej wiary oznacza często niewiarę w inną.
Skoro tak, to szanujmy się nawzajem. Nie dlatego, że każdy wybór jest równie dobry i rozumny, a każde postępowanie równie moralne - bo nie jest, choć to też jest rodzaj wiary, ale łatwej do uzasadnienia. Po prostu, ze sporu prowadzonego bez szacunku nic nie wynika…