Budżety wojskowe europejskich państw NATO od zakończenia zimnej wojny skurczyły się niemal o połowę. Tylko trzy kraje przestrzegają rekomendacji Sojuszu, aby na wojsko wydawać co najmniej dwa procent PKB. Czy obecny kryzys w relacjach z Rosją może zmienić sytuację? W wypadku większości krajów NATO zapewne nie.
Wyrażanie wielkości budżetów wojskowych za pomocą procenta produktu krajowego brutto najlepiej oddaje to, jak bardzo dane państwo jest gotowe obciążyć swoje finanse na rzecz obronności. Pozwala to zorientować się, które kraje czują się zagrożone lub chcą mieć możliwość skutecznego stosowania siły. Dla przykładu Estonia wydała w 2013 roku na swoje siły zbrojne niecałe pół miliarda dolarów, co jest sumą bardzo małą w porównaniu do budżetu wojska Niemiec, które dysponuje około 49 miliardami dolarów. Jednak dla Estonii te pół miliarda było relatywnie większym obciążeniem, stanowiącym dwa procent PKB kraju, niż dla Niemiec, gdzie było to już tylko 1,3 procenta PKB.
Ignorowane zalecenie
NATO oficjalnie zaleca swoim członkom, aby na siły zbrojne wydawały co najmniej dwa procenty PKB. Planiści Sojuszu uznali, że taki poziom w realiach pozimnowojennych jest akceptowalnym obciążeniem dla państw członkowskich i wystarczy do utrzymania sprawnych sił zbrojnych. Na początku lat 90. większość członków NATO i tak ten poziom przekraczało, a średnia dla europejskich państw Sojuszu wynosiła 2,7 procenta PKB. Spokojnie lata 90., kiedy panowało powszechne poczucie nadejścia "końca historii" i przekonanie o zniknięciu zagrożeń militarnych w Europie, oznaczały jednak gwałtowny spadek wydatków obronnych europejskich państw NATO. Na początku tego wieku średnie wydatki wynosiły już poniżej dwóch procent PKB. Trend spadkowy utrzymuje się nadal, pogłębiony zwłaszcza przez kryzys gospodarczy ostatnich lat. Obecnie średnia dla europejskich państw NATO to 1,6 proc. PKB.
Siły lekko symboliczne
Pomimo europejskich cięć NATO pozostaje dominującą siłą na świecie. Państwa Sojuszu razem wzięte odpowiadają za około 60 procent wydatków wojskowych całej ludzkości. Jest to jednak praktycznie wyłącznie zasługa USA, które wydają na wojsko trzy razy więcej niż ich wszyscy europejscy partnerzy razem. Europa w znacznej mierze polega więc na Amerykanach jako na gwarancie swojego bezpieczeństwa.
Zalecenie dwóch procent PKB w 2013 roku wypełniły tylko trzy państwa. Wspomniana Estonia z wynikiem 2 proc., Grecja z wynikiem 2,3 proc. oraz Wielka Brytania z wynikiem 2,4 proc. PKB. Ten pierwszy kraj czuje się zagrożony przez Rosję, drugi przez Turcję, a trzeci ma nadal ambicje pozostania globalnym mocarstwem. Zdecydowana większość mniejszych członków sojuszu, na przykład Belgia, Holandia, Norwegia wydaje na wojsko około procenta PKB, lub niewiele więcej. Niektóre mniejsze kraje NATO z zachodu kontynentu praktycznie całkowicie zrezygnowały z broni ciężkiej. Belgia i Holandia pozbywają się czołgów w ogóle, Dania ma ich 50 z symboliczną bronią wsparcia. Pogrążona w kryzysie Hiszpania drastycznie zmniejszyła budżet wojska do mniej niż jednego procenta PKB i oferuje na sprzedaż nawet jeszcze nie dostarczone nowe myśliwce Eurofighter. Do podobnego poziomu zdąża budżet wojska Włoch, gdzie nowy rząd Matteo Renziego chce ostro ciąć wydatki rządowe. Rzym zastanawia się między innymi nad rezygnacją z zakupu nowych myśliwców F-35.
W nowych krajach NATO sytuacja jest jeszcze gorsza. Pod koniec zimnej wojny startowały z niższego poziomu technicznego, a utrzymywany przez lata niski poziom finansowania nie pozwolił na poważną modernizację. Jednocześnie znacząco ograniczano rozmiary sił zbrojnych. Takie kraje jak Czechy, Słowacja, Rumunia czy Bułgaria, nie mówiąc o krajach bałtyckich, mają małe lub wręcz symboliczne siły zbrojne, w znacznej mierze pozbawione nowoczesnego ciężkiego uzbrojenia. Ich zdolność do sprawnej mobilizacji na wypadek wojny jest wątpliwa.
Poirytowani Amerykanie
Bez pomocy Pentagonu wszelkie operacje poza granicami Starego Kontynentu są problematyczne. Obrazują to dobrze interwencje w Libii, Mali czy Republice Środkowoafrykańskiej. W każdym z tych przypadków Amerykanie musieli wspierać Europejczyków w takich sprawach jak transport strategiczny, bezzałogowe samoloty zwiadowcze czy po prostu amunicji (państwa europejskie mają małe zapasy np. bomb kierowanych laserowo czy rakiet manewrujących, czyli najdroższej amunicji). Obrona samej Europy przed np. Rosją też byłaby trudna bez wojsk USA. Taki stan rzeczy wywołuje irytację w Waszyngtonie. Amerykanie czują się wykorzystywani przez Europejczyków, którzy oczekują od nich pomocy, a sami nie są gotowi do poświęceń na rzecz własnego bezpieczeństwa. Najdobitniej oznajmił to w 2010 roku ówczesny sekretarz obrony Robert Gates. - Słabość może być zachętą do agresji, a braki w finansowaniu mogą doprowadzić do tego, że trudno będzie nam walczyć ramię w ramię - powiedział szef Pentagonu. "Postępującą pacyfizację" Europy określił jako "zagrożenie dla bezpieczeństwa". - W XX wieku było to błogosławieństwo, ale teraz może zaszkodzić pokojowi - dodał. Amerykanie od kilku lat wyraźnie dają Europejczykom do zrozumienia, że muszą sami zadbać o swoje bezpieczeństwo. Dokończono wycofywanie wojska ze Starego Kontynentu, zostawiając nań jedynie symboliczne siły. Administracja Baracka Obamy wszem i wobec podkreślała "zwrot na Pacyfik", oznaczający skoncentrowanie uwagi Pentagonu na Azji. Pod koniec kwietnia odbył podróż po krajach tego regionu odnawiając między innymi sojusz wojskowy z Filipinami i ustanawiając "specjalne relacje" z Malezją.
Mała gotowość na poświęcenia
Trudno jednoznacznie ocenić, czy obecny kryzys w realach z Rosją na stałe odwróci trend rozbrajania się Europejczyków. Na pewno rozwiał panujące na Starym Kontynencie przekonanie o braku wszelkich zagrożeń militarnych w dającej się przewidzieć przyszłości. Może to się przełożyć na zwiększenie budżetów obronnych, pomimo nadal nie najlepszej sytuacji gospodarczej w regionie. Czynnikiem "zachęcającym" jest na pewno nieustanne zwiększanie wydatków na wojsko w Rosji, która rozpoczęła ambitny program zbrojeń.
Na fali strachu przed działaniami Kremla Litwa i Łotwa zadeklarowały już podwojenie swoich budżetów obronnych. Oznacza to osiągnięcie postulowanego przez NATO poziomu dwóch procent PKB przez wszystkie państwa bałtyckie, choć dopiero w roku 2020. Zwiększenie wydatków zapowiedziała też Rumunia. W krótkim terminie ma ono wynieść 0,2 proc. PKB, a pieniądze zostaną wydane na modernizacje.
Położone dalej od Rosji kraje NATO prawdopodobnie nie będą podejmować tak zdecydowanych kroków. Dla społeczeństw tych państw zagrożenie ze Wschodu nie jest na tyle istotne, aby mogło posłużyć politykom za podstawę do zwiększenia budżetów wojskowych. Ich obecne cięcia są elementami długofalowych planów oszczędnościowych, których głównym celem jest utrzymanie względnego spokoju społecznego i funkcjonowania budżetów państw. Zwiększenie wydatków na zbrojenia wymagałoby albo zwiększenia deficytów, na co nie ma zgody, albo ograniczenia innych wydatków i narażenie się na gniew dotkniętych tym obywateli. Bez przekonania ich o realności zagrożenia, zachodni Europejczycy nie będą gotowi na poświęcenia w celu odstraszenia Rosji.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: NATO