- Prezydent nie powinien ociągać się ze złożeniem podpisu pod Traktatem - tak Włodzimierz Cimoszewicz komentuje zapowiedzi prezydenta, że ratyfikuje Traktat, jeśli dostanie "gwarancje, że umowy dotyczące ustawy zabezpieczającej będą realizowane". - Jest coś takiego jak dżentelmeńska umowa i prezydent powinien o tym pamiętać - mówił gość Magazynu "24 godziny".
Włodzimierz Cimoszewicz podkreślił, że cieszy się z wyniku środowego głosowania w Senacie, który zgodził się na ratyfikację Traktatu z Lizbony, ale martwi go pośpiech w tej sprawie.
Chciałbym wierzyć, że Polską rządzą dżentelmeni, i że naprawdę istnieje coś takiego jak dżentelmeńska umowa. Włodzimierz Cimoszewicz
Prezydent powinien wierzyć premierowi na słowo?
Były poseł SLD, dziś niezrzeszony senator, skomentował też wypowiedzi prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który najpierw we wtorkowym wywiadzie dla TVP, a w środę w drodze na szczyt NATO do Bukraesztu mówił, że nie zamierza się spieszyć z ratyfikacją Traktatu do czasu, kiedy zostanie zrealizowana umowa dotycząca "ustawy zabezpieczającej".
- Chciałbym wierzyć, że Polską rządzą dżentelmeni. Jest też coś takiego jak dżentelmeńska umowa. Zwłaszcza jeśli obietnice składają sobie przedstawiciele najwyższych szczebli państwowych, w tym przypadku premier i prezydent. Dlatego uważam, że Lech Kaczyński nie powinien się ociągać. To jest paradoksalna sytuacja, że prezydent zastanawia się nad złożeniem podpisu pod warunkami, jakie sam wynegocjował - mówił Cimoszewicz w Magazynie "24 godziny".
Tusk rozsądny
Jak były premier ocenia wtorkowe i środowe wystąpienia Donalda Tuska – najpierw przed posłami, potem przed senatorami? - Premier zachował się elegancko. Jego wystąpienia były politycznie rozsądne, bo zależało mu na głosach PiS-u. Elegancji nigdy dość. Zbyt wiele jednak widziałem i słyszałem w polityce żeby tak bezkrytycznie podejść do tych słów – podkreślał Cimoszewicz. Senator dodawał też, że na „ciepłych słowach” premiera pod adresem prezydenta skorzystać może cała Polska, bo „do tej pory ich konflikt był szkodliwy z punku widzenia interesów naszego państwa”.
Lewica strzela sobie samobója?
Były premier krytycznie ocenił sobotnią decyzję SLD o zerwaniu koalicji z Demokratami. „Lid jest, czy go nie ma?” – pytała Cimoszewicza prowadząca. – No wydaje mi się, że nie ma, bo Demokratom ewidentnie podziękowano za współpracę. Uważam jednak, że źle się stało. Zwłaszcza jeśli chodzi o proces przeprowadzenia tej operacji. To było nieeleganckie. Tak się po prostu nie postępuje – mówił były poseł Sojuszu, zaznaczając, że „lewica, która się radykalizuje w momencie 6-8 procentowego poparcia, prosi się żeby mieć tak naprawdę jeszcze mniej”.
"Wolę do lasu, niż na zebranie"
Co według byłego premiera leży u podstaw przegranej lewicy w ostatnich wyborach parlamentarnych? Przede wszystkim brak rzetelnej analizy i lenistwo lewicowych partii. Sam Cimoszewicz bardziej aktywnie w życie partyjne jednak angażować się nie zamierza. – Pewien etyk pytał kiedyś „czy ktoś widział drogowskaz idący drogą, którą wskazuje?”. Nie interesuje mnie życie partyjne. Wolę sobie pochodzić po lesie, niż jechać na partyjne zebranie
Nie planuję kandydowania w wyborach prezydenckich. Zbyt bolesne doświadczenie spotkało mnie poprzednio. Za to, że zgodziłem się wtedy kandydować oberwałem maczugą po głowie. Włodzimierz Cimoszewicz
Podobnie rzecz się ma z ewentualnym ubieganiem się Cimoszewicza o fotel prezydenta. – Nie planuję tego. Zbyt bolesne doświadczenie spotkało mnie w ostatnich wyborach prezydenckich. Za to, że zgodziłem się wtedy kandydować oberwałem maczugą po głowie – mówił były kandydat, który z wyborów w 2005 roku musiał się wycofać po – bezpodstawnych jak się okazało – zarzutach jego ówczesnej asystentki o sfałszowanie oświadczenia majątkowego.
Źródło: TVN24, Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24