Wieczorem Paulinę bolała głowa. Zaczęła gubić litery. Zaniosłem ją na rękach do szpitala, bo bałem się, że upadnie. Ale stała tam na własnych nogach - opowiada jej narzeczony. Tak było o drugiej w nocy. Godzinę później: Jęczała, wyła. Zaciskała pięści, wymiotowała. Ale lekarz kazał czekać do rana - twierdzi mężczyzna. Dzisiaj Paulina tylko mruga, przeszła udar mózgu. Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie narażenia pacjentki na utratę zdrowia przez personel szpitala.
Szpital powiatowy w Zawierciu powołał dzisiaj specjalną komisje, która ma wyjaśnić zdarzenie dotyczące Pauliny. Dwudziestolatka, mama dwuletniej Leny, przyszła tam o własnych siłach w nocy 11 marca, a po południu w ciężkim stanie została przewieziona do szpitala w Katowicach i do tej pory nie rusza się i nie mówi.
Z dokumentacji medycznej, którą udostępniła nam rodzina, wynikają następujące fakty:
1. Kobieta została przyjęta na szpitalny oddział ratunkowy o 1.40 w nocy. W trzech miejscach podpisała tzw. "świadome oświadczenie," upoważniające do udzielania informacji o stanie zdrowia swojemu narzeczonemu Damianowi Koziołowi.
2. Wypisano ją z SOR o 6.28.
3. Powodem przyjęcia był ból i zawroty głowy. W karcie tragie, czyli procedurze selekcji medycznej pacjentów nadano jej kolor żółty, czyli "pomoc pilna" (wyżej jest pomarańczowy, czyli pomoc bardzo pilna i czerwony - pomoc natychmiastowa).
4. O drugiej wykonano jej pomiary parametrów życiowych i zakwalifikowano do lekarza internisty. Badanie podpisał ratownik medyczny, dodając odręczną notatkę: pacjentka w 2. miesiącu ciąży. Z wykrzyknikiem.
5. Wykonano także tomografię komputerową głowy, Wniosek: w wykonanym badaniu uwidoczniono najpewniej udar niedokrwienny w móźdżku po lewej.
Jednak na badaniu TK nie ma godziny.
"Trzymałam ją za rękę, była zimna"
- Badanie tomograficzne było dopiero po szóstej rano - twierdzi Damian Kozioł, narzeczony Pauliny.
Opowiada też o innych objawach kobiety, których nie ma w dokumentacji.
- O 11. wieczorem Paulinę zaczęła boleć głowa. Nie chciała brać tabletki, bo następnego dnia miała mieć badania krwi na skierowanie ginekologa. Bawiła się z córką Leną, nic złego się nie działo. Za jakiś czas chciała iść do łazienki. Poprosiła, żebym jej pomógł, bo słabo się czuła. I zaczęło jej się szybko pogarszać, mówiła już niewyraźnie, gubiła litery, płakała, nie wiedziała, co się dzieje. Nigdy u niej czegoś takiego nie widziałem. Nie chciała jechać do szpitala, ale nalegałem - opowiada mężczyzna.
- Zaniosłem ją z samochodu, bo się bałem, że się przewróci. Ale w szpitalu stanęła na nogach i stała o własnych siłach. Pierwsze pytanie na SOR było: ile pani wypiła?. Nic, mówię. Paulina nie za bardzo mogła się wysłowić. Dali ją do sali zabiegowej. Jeszcze o własnych siłach weszła na łóżko i drzwi się zamknęły.
Jemu kazali przyjechać rano. Był spokojny, nie czuł zagrożenia. Zostawił narzeczonej telefon i co jakiś czas pisał do niej SMS. - O drugiej napisała, że pobrali jej krew do badań. Po paru minutach pytałem, co tam. Ale tak mi odpisała, ze nie zrozumiałem tej wiadomości. Myślałem, że przypadkiem nacisnęła klawisz. Zapytałem jeszcze raz i znowu tak samo.
Wtedy Damian pojechał do narzeczonej z jej mamą. Z jego relacji wynika, że było około godziny trzeciej.
- Leżała już w sali ogólnej. Jęczała, wyła, naprężała się, próbowała usiąść. Nie było z nią kontaktu, oko tylko otwierała jedno. Trzymałem ją za rękę, próbowałem uspokoić. Podszedłem do pielęgniarza: człowieku, zróbcie coś, bo ona cierpi. On mówi, że mają związane ręce, bo ona jest w ciąży. Klikali coś w komputerze, że nie mają wyników potwierdzających ciążę. Paulina wyciągnęła wtedy z etui telefonu to potwierdzenie. Ucieszyłem się: jest wynik, będzie działanie. Pielęgniarz przeczytał, zadzwonił do lekarza i powiedział, że lekarz kazał czekać do rana.
- A Paulina dalej zachowywała się jak opętana. Zaciskała pięści, szarpała pościel, wymiotowała. Potem już tylko leżała.
- Trzymałam ją za rękę. Była zimna. Nie wiedziałam, czy jest nieprzytomna, czy śpi. Dzień wcześniej była taka radosna, przytulałyśmy się - wspomina mama Pauliny.
Jak twierdzą matka i narzeczony, lekarz przyszedł do Pauliny dopiero na ich kategoryczne żądanie około piątej nad ranem. - Lekarz powiedział, że podają jej elektrolity kroplówką. Mówił, że lepiej skonsultować się z ginekologiem. To po co było to potwierdzenie ciąży? Dopiero po szóstej zrobiło się poruszenie. Zabrali ją z powrotem na salę zabiegową. Zrobili tomografię. Lekarz wypytywał, czy miała jakieś problemy z lewą stopą. Nigdy nie miała. Chciał iść, ale zaczęliśmy go wypytywać, co się dzieje. Powiedział, że jest duży obrzęk mózgu, ze podejrzewają niedokrwienie. Pytałem, jakie są szanse, co teraz, co z nią dalej. Powiedział, że teraz najważniejsze, żeby przeżyła.
Około siódmej Paulinę przenieśli na oddział udarowy, a po 13. przewieźli do szpitala w Katowicach. Damian: - Na oddziale intensywnej terapii lekarka powiedziała, ze na jakikolwiek zabieg udrożnienia zatoru jest za późno, że teraz tylko lekami będą próbowali ją z tego wyciągnąć.
"Mówi za pomocą oczu"
- Prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie narażenia 20-letniej mieszkanki Zawiercia na bezpośrednią utratę życia lub zdrowia przez personel szpitala powiatowego w Zawierciu - mówi Tomasz Ozimek, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Zawiadomienie 14 marca złożył Damian Kozioł. Jak twierdzi, tydzień prosił zawierciański szpital o wydanie dokumentów medycznych Pauliny.
- Ze wstępnych ustaleń wynika, że kobieta została przewieziona przez najbliższych na SOR po północy. Miała uskarżać się na bóle głowy, trudności z mówieniem i utrzymaniem równowagi. Z relacji jej partnera wynika, że po dwóch, trzech godzinach ten stan się pogorszył. Rano trafiła na oddział udarowy i stamtąd około trzynastej została przewieziona do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Katowicach w stanie ciężkim, z podejrzeniem udaru mózgu - kończy Ozimek.
Komisja
Marcin Wojciechowski, rzecznik szpitala powiatowego w Zawierciu: - Powołanie komisji ma na celu dogłębne i bardzo rzetelne wyjaśnienie sprawy. Do analizy dokumentów nic więcej nie mogę powiedzieć. Nie mam wiedzy, jakoby lekarz przez kilka godzin nie widział pacjentki.
"Gdzie jest mama"
Damian: Dzisiaj lekarz mówi, że Paulina jest w stu procentach kontaktowa, że można z nią rozmawiać, że odpowiada na ich pytania. Patrzę na Paulinę i mówię: jak to? Za pomocą oczu, mówi lekarz. Paulina mruga. Może też samodzielnie oddychać. Ale konieczna jest tracheotomia, bo nie jest w stanie przełykać śliny.
Lekarze nie są w stanie powiedzieć, czy ciąża będzie utrzymana, czy dziecko będzie pełnosprawne. A Lena tęskni, pyta o mamę. Mówię, że mama jest u lekarza - dodaje Damian.
Autor: mag/gp/kwoj / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24