Szukam w sobie, bo nie potrafię zwyczajnie chodzić.
Kto nie potrzebuje w sobie takiej siły. Mnie pomogły ostatnie dni, świąteczne. Boże Narodzenie. Wiele osób, spacerując, zachodzi do jedynego otwartego sklepu. O dziwo, jest to piekarnia, ale na półkach, poza pieczywem, także butelki z piwem. I to jest ten chleb powszedni, po który stoi długa kolejka. Na ten widok nie mam ochoty w niej stać. Nawet nie wiem po co tam zaszedłem, może podążyłem za wszystkimi? Błąd.
Świąteczne kazania biskupów, podczas pasterek. Wiele o sztucznym zapłodnieniu. Ich głos we wszystkich mediach zabrzmiał donośnie. Nie usłyszałem jednak głosu tych, którzy w te jedne z najbardziej niezwykłych dni, przeżywają rodzinny dramat. Już dawno wykiełkowało w nich i rośnie nieznośne poczucia winy. Trucizna. Dla których jedyną szansą na posiadanie dzieci jest właśnie zapłodnienie in vitro. Może mają obawy, by w tym zgiełku zabrać głos, przy przekazie płynącym z kościołów. Zabrakło tego głosu w tej ważkiej sprawie, nawet nie dyskusji, bo tej nie ma. Gdzie podziało się życie?
W telewizji festiwal powtórek, wiem to z programu, prawie nie włączam. Powtarzam książki. Ponowny zachwyt nad "Harfą traw" Truman Capote. I jak pasuje. "Ach, ileż energii trwonimy na ukrywanie się jedno przed drugim, w tej naszej obawie, że zostaniemy rozpoznani. I oto tu jesteśmy, rozpoznani: pięcioro głupców na drzewie. To wielkie szczęście, że wiemy, jak z tego skorzystać. Nie musimy już troszczyć się o widok, jaki przedstawiamy, możemy sie dowiedzieć, kim jesteśmy naprawdę". (tłumaczenie Bronisław Zieliński).
Wiara. Radość z poznania 7-letniego Damiana. Chłopiec urodził się z wirusem HIV, został adoptowany. Od sześciu lat ma dom, i ten dom ogrzewa miłością. Wierzę, że nie pozostanie tylko samotną wyspą.
Nowy Rok. Największe pragnienie, by świętem uczynić całe swojego życia. Zwyczajne dni.