To miała być zwykła sobota. "Poranek" w TVN24 od siódmej toczył się zgodnie z planem. W kilkanaście minut przerodził się w ciężkie przeżycie. Przez ten czas ze sprzecznych informacji, że coś się stało z prezydenckim samolotem, który wiózł delegację na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, wyłonił się straszny fakt: Samolot się rozbił. Wszyscy zginęli. Tak wyglądał ten dzień wspominany w pierwszą rocznicę katastrofy, w kwietniu 2011 roku.
Jak wspominają ci, którzy wówczas pracowali w redakcji TVN24, z rana było wesoło, jak zwykle w weekend: luźne tematy, weekendowe żarty.
- Usiadłem, o siódmej się wszystko zaczęło serwisem. Potem przegląd prasy - jeden, drugi, trzeci. Nic powalającego na kolana - wspomina poranek 10 kwietnia 2010 roku Jarosław Kuźniar, który prowadził poranny program.
- Na antenie miały być transmisje z uroczystości związanych z 70. rocznicą Zbrodni Katyńskiej. W redakcji oznacza to zazwyczaj trochę spokoju, bo nie trzeba być cały czas na antenie - dodaje Beata Tadla, prezenterka, która prowadziła "Poranek" wraz z nim.
Pierwsze zwiastuny tragedii
Pierwsze złe informacje zaczęły napływać od reporterów z Rosji.
- Przyszedł do mnie znajomy Rosjanin i powiedział, że ma informacje z lotniska, że rozbił się samolot z polską delegacją. To było przed 9. naszego czasu. Pamiętam, bo od razu zadzwoniłem do stacji - mówi reporter TVN24 Rafał Poniatowski, który w momencie katastrofy był na cmentarzu w Katyniu.
- Odbieram telefon i słyszę Rafała Poniatowskiego, który mówi: Słuchaj, rozbił się prezydencki samolot. Ja mówię: Żartujesz, a on: Nie. I się rozłączyłem. To była 8.53, może 8.54. I wtedy zaczęła się burza - wspomina Maciej Słomczyński, który tego dnia był wydawcą "Poranka".
W tym czasie prowadzący program rozmawiał na antenie z szefem Kontaktu 24 Andrzejem Brzuszkiewiczem. Po zejściu z anteny wydawca powiedział Kuźniarowi, że "coś się stało z samolotem prezydenta". Druga informacja na ten temat została przekazana od Jana Mroza, drugiego reportera, który miał obsługiwać rocznicę Katynia, ale z powodu problemów z wizą został zatrzymany na lotnisku w Smoleńsku przez rosyjskie FSB i nie pojechał z resztą dziennikarzy do Katynia.
- To był mój drugi telefon. Właśnie do Janka Mroza. Powiedział mi tylko tak: jest mgła, nic nie widać, ale panuje tu totalny chaos, słyszę wszędzie syreny i nie wiem, co się dzieje.
Co się stało?
Producentka "Poranka" Paulina Tamulewicz wspomina, że od tego czasu były na przemian telefony od Poniatowskiego i Mroza z kolejnymi informacjami, ale bez ostatecznego potwierdzenia, o jaki samolot chodzi.
Ekipa "Poranka" nie wiedziała, jak podać tę informację. Do redakcji ściągnięto zastępcę redaktora Naczelnego TVN24 Michała Samula.
Po godzinie 9. zaplanowanym gościem "Poranka" był m.in. europoseł SLD Wojciech Olejniczak.
- To był dzień szczególny dla mnie. To są moje urodziny i rocznica ślubu - wspomina. Rozmowa dotyczyła m.in. szans w wyborach członka SLD Jerzego Szmajdzińskiego, kandydata partii na urząd prezydencki, który był na pokładzie tupolewa.
W końcu informację potwierdził niemal na 100 procent Jan Mróz. - To był Sławomir Wiśniewski, montażysta z Telewizji Polskiej, który w bardzo krótkim czasie po katastrofie zjawił się pod bramą lotniska i dotarł tam bocznymi ścieżkami i to on pierwszy zdał mi relację, że widział samolot, który lewym skrzydłem zahaczył o drzewo i runął na ziemię. Mówił też, że ma nagranie, że widział leżące pomarańczowe czarne skrzynki - mówi.
"Prezydencki Jak miał kłopoty z lądowaniem"
Niedługo po godzinie 9. pojawia się na antenie pierwsza informacja, o tym, że "były kłopoty z lądowaniem prezydenckiego samolotu Jak-40". Wtedy jeszcze w redakcji nie było wiadomo, że prezydent leciał tupolewem. W swoim wejściu antenowym Rafał Poniatowski mówi, że była próba lądowania, po czym piloci poderwali samolot do góry, ale kontakt z nim się urwał.
- Próbowałem się dodzwonić do Andrzeja Przewoźnika, ale miał wyłączony telefon, chociaż delegacja powinna być już co najmniej w drodze do Katynia ze Smoleńska. Zniknęli też gdzieś nagle funkcjonarisze BOR - wspomina Poniatowski.
Michał Samul mówi, że chociaż było już wiadomo na pewno, że samolot się rozbił, nie chciał podawać tej informacji przed oficjalnym potwierdzeniem. W końcu ono się pojawia. Piotr Paszkowski, ówczesny rzecznik MSZ potwierdza Paulinie Tamulewicz w rozmowie telefonicznej, że samolot się rozbił. - Zapytałam się o pasażerów. A on opowiedział mi, że nie wygląda to dobrze - opowiada.
Samolot się rozbił. Wszyscy zginęli
- Przed chwilą otrzymaliśmy informację, od rzecznika MSZ, że prezydencki Jak-40 rozbił się na lotnisku w Smoleńsku - mówi na antenie Jarosław Kuźniar.
Do Wojciecha Olejniczka w studio dochodzą kolejni goście - rosyjski dziennikarz Władimir Kirianow i członek IPN Antoni Dudek. Była godzina 9.27.
- Na początku myślałem, że chodzi o jakąś awarię przy lądowaniu. Nie myślałem wtedy jeszcze, że ten samolot się po prostu roztrzaskał - wspomina Dudek. W trakcie rozmowy, po wczytaniu się w harmonogram wizyty okazuje się, że prezydent leciał tupolewem.
Wszystko okazuje się jasne, kiedy na antenie dochodzi do połączenia telefonicznego z rzecznikiem MSZ.
- Samolot uległ rozbiciu przy podchodzeniu do lądowania na lotnisku w Smoleńsku. Najprawdopodobniej zahaczył o drzewa. Akcja gaszenia już się zakończyła i służby ratownicze przystąpiły do próby wydobycia pasażerów - mówi Piotr Paszkowski. Pierwsze informacje podawane przez agencje mówią o 87 ofiarach. Wojciech Olejniczak ze łzami w oczach opuszcza studio.
Do redakcji dociera pierwsza lista osób, które miały znaleźć się na pokładzie. Jarosław Kuźniar i Beata Tadla czytają nazwiska po jednym, na zmianę.
Autor: mkg/tr/k / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24