Mateusz mógł zostać zakopany, wrzucony do rowu, zjedzony przez zwierzęta. Biegły sądowy po 10 latach od zaginięcia chłopca wykorzysta w poszukiwaniu jego ciała nowoczesne metody kryminalistyczne. - A może morderców ruszy sumienie i wskażą miejsce - mówi w rozmowie z dziennikarką tvn24.pl.
Policja w Rybniku szuka Mateusza Domaradzkiego żywego lub martwego. W kwietniu wykonała portret chłopca na podstawie progresji wiekowej, czyli jak wyglądałby w wieku 19 lat, po 10 latach od zaginięcia.
Równocześnie będzie pomagać Markowi Lisowiczowi, biegłemu sądowemu ds. poszukiwań ludzkich zwłok w poszukiwaniu ciała chłopca. Dwaj mężczyźni odsiadują dożywocie za jego zamordowanie.
Joanna Smorczewska, prokurator z Gliwic, która prowadziła sprawę zabójstwa nie widzi w tym sprzeczności. - Nie można odbierać rodzinie nadziei i zmuszać ją do uznania zgonu dziecka - mówi. Tylko wtedy, po sądowym uznaniu śmierci można definitywnie zamknąć poszukiwania człowieka.
Barbara Domaradzka, matka Mateusza, powtarza od lat: - Nie ma ciała, nie ma zbrodni.
I czeka na syna.
Zakopał ciało płytko?
Mateusz zaginął w 2006 roku na swoim osiedlu w Rybniku. Była zima stulecia, ferie, wyszedł na górkę do lasu pozjeżdżać na sankach i nigdy nie wrócił do domu. Miał 8 lat.
Policja przeczesała las i okolice. Bez rezultatu. Wieczorem spadł obfity śnieg, 20 cm pokrywa zatarła ślady.
Wedle ustaleń prokuratury Mateusz był widziany na górce w towarzystwie dwóch kuzynów, którzy później zostali skazani na 25 lat więzienia. Znaleziono tam jedyny ślad po chłopcu - jego szalik. Czerwona deska do zjeżdżania przepadła.
Przed policją mężczyźni mieli przyznać się do zgwałcenia i zabicia chłopca. Przed sądem się z tego wycofali. Starszy, Tomasz Z., który miał być inicjatorem zbrodni, okazał się wychowankiem ośrodka Boromeuszek w Zabrzu, gwałconym tam przez starszych chłopców.
- W eksperymencie procesowym wskazał miejsce ukrycia zwłok, ale nie dokładnie - mówi Smorczewska. Jej zdaniem ciało jest w rybnickim lesie za nieczynnym wiaduktem kolejowym. - Tomasz Z. przyznał, że zakopał je płytko, na pół metra. Przesłuchiwani w procesie leśnicy przyznali, że tego dnia można było wykopać dół, mimo srogiej zimy. Przyznali też, że ciało mogły zjeść dziki - dodaje prokurator.
Wcześniej wykorzystywali psy, teraz mają lasery
Marek Lisowicz, biegły sądowy do spraw poszukiwań zwłok ludzkich również nie wyklucza, że ciało chłopca zjadły zwierzęta. Z jego doświadczenia wynika, że dzieje się tak często w przypadku grobów w lesie. To on 10 lat temu szukał Mateusza i zamierza wznowić poszukiwania ciała w tym roku.
Pamiętając historię Madzi z Sosnowca, półrocznej dziewczynki zabitej i ukrytej pod gruzem przez matkę, Lisowicz nie upiera się przy zakopaniu Mateusza. - Mógł zostać wrzucony do rowu, przykryty gałęziami, liśćmi - mówi.
10 lat temu policjanci wykorzystywali do poszukiwań głównie psy. Wzrokowo oceniali podłoże, świeżo naruszoną ziemię nakłuwali. - W kryminalistyce w tym czasie pojawiły się nowe metody, takie jak prospekcja geotechniczna i georadarowa, skaning laserowy - wymienia Lisowicz.
Pozwolą one przeanalizować zmiany w ukształtowaniu terenu lasu i szacie roślinnej przed i po zaginięciu Mateusza.
Zanim biegły ruszy do rybnickiego lasu - najpóźniej jesienią - przeanalizuje jeszcze raz akta sprawy i być może rozszerzy teren poszukiwań. Nie przeraża go upływ czasu. - Uczestniczyłem w poszukiwaniu grobu powstańca styczniowego i odnaleźliśmy go - mówi.
Najważniejszy ślad po Mateuszu został w pamięci skazanych kuzynów, jeśli faktycznie go zabili. Oni mogliby przyczynić się do odnalezienia ciała chłopca. Lisowicz: - Morderców gryzie sumienie. Czasem po 10, 20 latach zaczynają mówić.
Autor: Małgorzata Goślińska/i / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice