W tej dziedzinie Rosjanie są niekwestionowanymi liderami na świecie. Żadne inne państwo nie posiada tak potężnych statków, jakimi są rosyjskie atomowe lodołamacze. Ich flota to jeden z najsilniejszych atutów Kremla w zmaganiach o kontrolę nad Arktyką. Teraz ów atut Rosjanie dodatkowo wzmacniają, rozpoczynając budowę nowej generacji lodołamaczy.
Nowe statki będą jeszcze większe i potężniejsze niż poprzednie, które zaprojektowano w czasach ZSRR. Formalnie są nazywane jednostkami projektu 22220. Pierwsza, Arktyka, jest w zaawansowanym stadium budowy. Prace przy drugiej, o nazwie Sybir, rozpoczęto pod koniec maja. Niedługo ma zostać położona stępka pod trzecią jednostkę projektu 22220, która jak na razie będzie ostatnią z serii.
Nowe pokolenie atomowych gigantów
Trzy nowe atomowe lodołamacze mają wejść do służby około roku 2020, choć w rzeczywistości zapewne będzie to później. Staną się częścią floty państwowego przedsiębiorstwa Atomflot, należącego do koncernu Rosatom. Ich budowa ma wysoki priorytet, bowiem większość starszych atomowych lodołamaczy typów Arktyka i Tamir zbliża się do końca swojego żywota. Najstarszy z nich zbudowano w 1985 roku, zakładając, że posłuży około 25 lat. Czyli i tak pływa już wiele lat więcej, niż powinien. Choć starsze lodołamacze już były imponującymi jednostkami, to te projektu 22220 jeszcze je przyćmią. Nowa trójka będzie największymi statkami tej klasy w historii. Według projektu będą długie na 173 metry (niemal dwa boiska piłkarskie) i szerokie na 30 metrów. Wyporność wyniesie około 33 tysięcy ton, czyli więcej niż np. okręt flagowy floty Rosji, krążownik rakietowy Piotr Wielki, który może się pochwalić wypornością około 28 tysięcy ton. Tak jak na starszych jednostkach, na tych nowych znajdzie się też miejsce dla śmigłowca, oraz okołu stu pasażerów. Źródłem energii będą dwa reaktory RITM-200, specjalnie zaprojektowane dla nowych jednostek. Ich zaletą jest wykorzystanie nisko wzbogaconego uranu, znacznie tańszego i prostszego w użyciu, niż ten wysoko wzbogacony (do poziomu 90 proc., czyli nadającego się do wykorzystania w broni jądrowej) używany w obecnych lodołamaczach serii Arktyka i Tamir. Mają być też bezpieczniejsze i prostsze w obsłudze.
Dzięki dużej masie i mocy silników oraz silnie wzmocnionemu dziobowi, nowe lodołamacze mają swobodnie łamać lód gruby na trzy metry, a w odpowiednich sytuacjach nawet grubszy. Tak jak wszystkie tego rodzaju jednostki, nie robią tego uderzając wprost w lód, bo tego nie wytrzymałby nawet pancerny kadłub. Dziób jest tak uformowany, że podczas ruchu do przodu "wślizguje" się na lód, a następnie łamie go narastającym naciskiem kadłuba. Między innymi dlatego rosyjskie lodołamacze są tak wielkie. Dzięki dużej masie mogą swobodnie operować w Arktyce, gdzie lód należy do najgrubszych na świecie. W ekstremalnych przypadkach jednostki typu Arktyka mają móc złamać nawet taki mający pięć metrów grubości.
Za nowoczesne i wielkie atomowe lodołamacze Rosjanom przyjdzie jednak dużo zapłacić. Według oficjalnych komunikatów prasowych, kontrakt na budowę prototypowej Arktyki został wyceniony na 1,1 miliarda dolarów. Dwie kolejne jednostki projektu 22220 mają razem kosztować 1,6 miliarda. Jest bardzo prawdopodobne, że wraz z postępem realizacji kontraktu cena będzie jeszcze rosła, co jest stałym elementem podobnych przedsięwzięć w Rosji. Oznacza to, że za trzy nowe lodołamacze Rosjanie zapłacą około trzech miliardów dolarów, czyli ponad dwa razy więcej niż np. za dwa niedoszłe francuskie okręty desantowe Mistral.
Zbliża się koniec weteranów
Rosjanie nie mają jednak pola do manewru. Większość jednostek ze starszych typów Arktyka i Tamir ma zostać wycofanych ze służby do około roku 2020. Dwie najstarsze z tego pierwszego typu (Arktyka i Sybir zbudowane w latach 70.) już odstawiono "na sznurek". Wydobyto z nich reaktory, które trafiły na nuklearne wysypisko opodal Murmańska, a resztę przeznaczono na złom. Cztery kolejne Arktyki i dwa Tamiry pobudowano w latach 1985-1993. Co ciekawe, obie jednostki tego drugiego typu powstały w stoczniach fińskich, gdzie ZSRR pod koniec lat 80. zamawiało różne specjalistyczne statki, z którymi nie mogły sobie poradzić przeciążone zakłady krajowe.
Jedynym względnie nowym rosyjskim atomowym lodołamaczem jest 50 Lat Pobiedy, zmodyfikowanego typu Arktyka. Jego budowę rozpoczęto jeszcze latach 80. Miał powstać na 50 rocznicę zwycięstwa nad III Rzeszą, skąd wzięła się jego nazwa (pobieda - zwycięstwo). Jednak po rozpadzie ZSRR prace wstrzymano z braku pieniędzy. Ostatecznie został dokończony w latach 2003-2007 i posłuży najpewniej do późnych lat 30. tego wieku. Jeśli budowa nowych lodołamaczy będzie szła względnie zgodnie z harmonogramem, to około roku 2025 Rosjanie będą mieli trzy jednostki projektu 22220 i dodatkowo 50 Lat Pobiedy. To mniej niż obecne sześć, ale uzupełnią je mniejsze lodołamacze o napędzie klasycznym projektu 22600. W tym przypadku mniejszy nie oznacza jednak mały. Jednostki projektu 22600 i tak będą największymi nieatomowymi lodołamaczami, jakie kiedykolwiek zbudowano. Będą miały rozmiary podobne do jednostek typu Arktyka czy Tamir. Pierwszy lodołamacz projektu 22600, o nazwie Wiktor Czernomyrdin, jest już w zaawansowanej budowie. Miał zostać ukończony w tym roku, ale wszystko wskazuje na to, że prace są opóźnione i ostateczna data wodowania nie jest znana.
Unikalne potrzeby Rosji
Tak jak rosyjscy oficjele i dziennikarze często na wyrost określają nowe dzieła rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego czy stoczniowego jako "niemające odpowiedników na świecie", to w wypadku lodołamaczy atomowych jest to określenie w pełni uzasadnione. Naprawdę żadne inne państwo nie ma podobnych jednostek i nie planuje takich zbudować. To w znacznej mierze efekt tego, że Rosjanie mają wyjątkowe zapotrzebowanie na duże lodołamacze zdolne działać na bezkresnych wodach Dalekiej Północy. Żadne inne państwo nie ma tylu istotnych interesów w tym regionie.
Najważniejszym zadaniem jednostek Atomflotu jest zapewnienie ruchu na szlakach żeglugowych u północnych brzegów Rosji. Dzięki zmianom klimatu jest tam coraz mniej lodu, ale i tak normalne statki mogą tam dość swobodnie pływać przez maksymalnie dwa miesiące w roku i to nie wszędzie. Kiedy indziej każdy rejs wymaga eskorty lodołamacza. Problemem niekoniecznie jest ciągła tafla lodu ciągnąca się po horyzont (która jest pokazywana na popularnych mapach zalodzenia Arktyki i już rzadko sięga wybrzeży Rosji), ale pokruszone duże kry, które są poważnym zagrożeniem dla normalnych statków.
Najbardziej ruchliwym szlakiem jest ten prowadzący z Murmańska do portu Dudinka na rzecze Jenisej, liczący około 2,5 tysiąca kilometrów. To "okno na świat" Norylska, bardzo ważnego miasta położonego za kręgiem polarnym, które jest kluczowym dla Rosji źródłem niklu i szeregu innych ciężkich metali. Można się tam dostać tylko powietrzem i morzem. Nie ma drogi czy linii kolejowej. Na Dalekiej Północy jest też szereg innych, mniejszych portów, położonych zazwyczaj u ujścia syberyjskich rzek takich jak Chatanga, Lena, czy Ob. Ruch do tych położonych na wschód od Norylska praktycznie zamiera zimą i wiosną. Ożywa dopiero na kilka miesięcy lata i wczesnej jesieni, kiedy lodu jest najmniej i mogą sobie z nim spokojnie poradzić lodołamacze.
Za czasów ZSRR strategiczne znaczenie miało też zapewnienie swobody manewru okrętom floty, które mogły korzystać ze szlaku wzdłuż północnych wybrzeżu kraju do bezpiecznego przemieszczenia się z wód europejskich na Pacyfik. Obecnie ma to mniejsze znaczenie, ale nadal jest istotne, zwłaszcza wobec narastających sporów o kontrolę nad Arktyką. Tutaj atomowe lodołamacze są bardzo silną kartą atutową Rosji.
Wyścig po bogactwa Arktyki
Do niedawna Arktyka dla mocarstw miała znaczenie główne militarne. Kontrola nad nią była konieczna, ponieważ pod czapą lodową czaiły się atomowe okręty podwodne gotowe do odpalenia rakiet balistycznych, a nad nią swoje trasy przelotu miały bombowce strategiczne i rakiety międzykontynentalne. Obecnie mroźna północ zyskała nowe znaczenie. Wraz z ociepleniem klimatu i zmniejszaniem się zasięgu lodu, realne stało się sięgnięcie po złoża surowców zalegających pod dnem Oceanu Arktycznego.
Rosjanie są na tym polu liderami. Uruchomili już wydobycie ropy na platformie Prirazłomnaja na Morzu Peczorskim. Spotkało się to z ostrym sprzeciwem ekologów, którzy bardzo krytycznie podchodzą do rozwijania przemysłu w nieskażonej przez człowieka Arktyce. Kreml jest jednak nieugięty. Państwowy koncern Rosnieft prowadzi też poszukiwania na Morzu Karskim, gdzie według szacunków po dnem zalega pięć miliardów ton ropy i kilkanaście miliardów metrów sześciennych gazu, które mogą w przyszłości znacząco zwiększyć rezerwy surowcowe Rosji. Na razie eksploracja tych nowych złóż zwolniła z powodu znacznego spadku cen surowców i sankcji nałożonych przez Zachód.
W perspektywie dekady sytuacja na światowych rynkach może się jednak zmienić i arktyczne zasoby gazu oraz ropy staną się bardzo ważne. Do wykorzystania tego bogactwa konieczna będzie flota lodołamaczy, które będą w stanie dotrzeć do odległych platform wiertniczych przez cały rok. Nawet w takim miejscu jak Morze Karskie, gdzie gruba na ponad metr pokrywa lodu zalega czasem nawet 300 dni w roku.
Rosjanie bez konkurencji
Ambicje Rosjan sięgają jednak znacznie dalej niż przybrzeżne Morze Peczorskie czy Karskie, które bezsprzecznie należą do nich. Gra toczy się o położone znacznie dalej na północ wody Oceanu Arktycznego, gdzie strefy kontroli nie są w sposób jasno wyznaczone. Ścierają się tam interesy Danii, Kanady, Norwegii, Rosji i USA. Rosjanie utrzymują, że mają prawo do znacznej części Arktyki z racji na to, że znajdujący się pod wodą grzbiet Łomonosowa jest przedłużeniem szelfu kontynentalnego sięgającego ich brzegów. Międzynarodowe prawo morza jest tak sformułowane, że jeśli uda im się to udowodnić i zostanie to powszechnie przyjęte, to rzeczywiście otrzymają wyłączne prawo do eksploatacji ekonomicznej większej części Arktyki.
Co oczywiste, pozostałe państwa rywalizujące z Rosją zdecydowanie odrzucają te roszczenia. Problem w tym, że nie mają realnego potencjału na poparcie swoich własnych ambicji w Arktyce. Dania i Norwegia w ogóle nie mają jednostek zdolnych działać na Dalekiej Północy, natomiast Kanada ma jeden ciężki lodołamacz a USA dwa. Są to jednak jednostki znacznie mniejsze niż rosyjskie i z wyjątkiem jednej amerykańskiej bardzo stare, wymagające szybkiej wymiany. Na to jednak się nie zanosi. Amerykanie nie mogą się zdecydować, czy chcą przeznaczyć pieniądze na nowe lodołamacze, a Kanadyjczycy projektują jedną dużą jednostkę dorównującą tym rosyjskim, ale ze względu na cięcia finansowe prace się przeciągają i może zostaną ukończone około 2022 roku.
Oznacza to, że jeszcze przez wiele lat tylko Rosjanie będą mogli swobodnie operować w Arktyce. Flota potężnych atomowych lodołamaczy daje im dużą przewagę. Przy ich pomocy są w stanie dotrzeć z ponad setką pasażerów i tysiącami ton ładunku nawet na biegun północny. W 2008 roku 50 Lat Pobiedy pokonał trasę z Murmańska na "szczyt" świata w rekordowe cztery dni. Mogą też wozić w dowolny punkt Oceanu Arktycznego ekspedycje badawcze, mające udowadniać prawa Rosji do Arktyki.
Jeśli w przyszłości ceny surowców ponownie wzrosną i arktyczne złoża staną się atrakcyjne, to Rosjanie będą najlepiej przygotowani, aby po nie sięgnąć.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Atomflot