11 dni. Tyle czasu na zebranie 150 tys. euro dostała Justyna Piotrowska, która potrzebuje rodzinnego przeszczepu płuc. Operacja ma się odbyć w Wiedniu, a na pomoc harcerce z Oławy ruszyli druhny i druhowie.
- Najprawdopodobniej ciężki poród wywołał u mnie niemal nieznaną chorobę - tętnicze nadciśnienie płucne. Dwa i pół roku tułaczki po szpitalach i prywatnych gabinetach nie przyniosły właściwej diagnozy. Słyszałam, że mam zdrowe serce i płuca, że mam zapisać się na aerobik i pójść do psychiatry, bo wymyśliłam sobie chorobę - pisze Justyna w liście, w którym prosi o pomoc.
Harcerski szlak
34-letnia Justyna Piotrowska jest mamą sześcioletniej Blanki. Od ponad 19 lat prowadzi też drużynę harcerską, która jest jej całym życiem. Jednak po porodzie kobieta coraz rzadziej mogła cieszyć się swoją pasją.
- Słabłam z każdym dniem. Jak bardzo jest ze mną źle zrozumiałam na Zlocie Stulecia Harcerstwa w Krakowie. Nie nadążałam nie tylko za wędrującą na zajęcia drużyną, ale także za tuptającą po zlotowych dróżkach dwuletnią córeczką - wspomina.
Diagnoza przyszła trzy tygodnie później. Dwa i pół roku za późno.
Wizyty w klinikach, ściąganie wody
- Chore płuca zniszczyły serce, które w dodatku regularnie wykańczałam wysiłkiem fizycznym. Zabronionym w mojej chorobie, a stale zalecanym przez nieświadomych lekarzy - przyznaje Justyna.
W sierpniu 2010 zaczęły się wyjazdy do klinik we Wrocławiu, Warszawie i Otwocku, a pieniądze szły na coraz droższe leki, które wyniszczały organizm.
- Od września mam ogromne wodobrzusze. W mojej jamie brzusznej gromadzi się kilkanaście litrów płynu, który mechanicznie ściągany, wraca w ciągu kilku dni. Na stałe mam podłączoną pompę. Tłoczy mi do płuc substancję, która choć odrobinę rozpycha sklejone żyły. To tak, jakbym stale dostawała chemię - dodaje kobieta.
Justyna jednak się nie poddała. Nie zrezygnowała z pracy w szkole i nadal spotykała się z harcerzami. Wybierali tylko miejsca, w których jest winda, bo kobieta nie była w stanie wejść po schodach. Niestety teraz większość czasu Justyna spędza w szpitalu. Granatowy sznur drużyny harcerskiej oddała mężowi.
- Moja córka, jak tylko jestem w domu, podchodzi do mnie do łóżka, głaszcze mnie po buzi i mówi: "mamusiu, ale obiecaj mi, że nie umrzesz" - pisze kobieta.
Nadzieja w Wiedniu
- Dwa tygodnie temu, po kolejnym pogorszeniu się stanu zdrowia, moi lekarze napisali do kliniki w Wiedniu. Odpowiedź przyszła w ciągu trzech dni, co już nie mieściło nam się w głowie - przyznaje Justyna.
W środę Justyna pojechała do Austrii na konsultacje. Lekarze nie zostawili jej złudzeń. 34-latka nie ma już czasu i potrzebuje rodzinnego przeszczepu płuc. Termin operacji wyznaczono na 1 lipca.
- Moje życie jest dziś warte 150 tys. euro - pisze kobieta, bo właśnie tyle pieniędzy potrzeba na przeprowadzenie zabiegu. Dawcami mają być matka i siostra Justyny.
Pojawiła się nadzieja, ale też strach, bo kilka dni na zebranie takiej kwoty to dla nich zbyt wiele. Oszczędności, jakie odłożyli z nauczycielskiej pensji, wydali na dotychczasowe leczenie i wizyty w klinikach. Na apel o pomoc odpowiedzili jednak przyjaciele z drużyny harcerskiej z hufca w Oławie i fundacja "Świat z uśmiechem w Oleśnicy".
"Bez przyjaciół nie można żyć"
Wspólnie rozpoczęli walkę o życie Justyny. Organizują festyny, internetowe aukcje i szukają ludzi, którzy pomogą zebrać potrzebną kwotę. Akcję wsparł Marek Michalak, rzecznik praw dziecka. Do tej pory, w akcji "Płuca dla Justyny" udało im się zebrać 150 tys. złotych.
- Bez przyjaciół nie można żyć - przyznaje Justyna.
Autor: ansa/roody / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: plucadlajustyny.pl