Zjawiłem się na przesłuchaniu przede wszystkim ze względu na szacunek dla państwa polskiego - powiedział w środę wieczorem szef Rady Europejskiej i były premier Donald Tusk po wyjściu z prokuratury. Zeznawał w niej jako świadek przez ponad osiem godzin. - Cała sprawa ma charakter wybitnie polityczny - oświadczył.
Donald Tusk w środę w warszawskiej prokuraturze, od godziny 12.00 zeznawał jako świadek w śledztwie dotyczącym współpracy Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Prokuraturę opuścił około godziny 20.20.
Przed siedzibą prokuratury zgromadziła się grupa kilkunastu osób. Część z nich trzymała flagi koła poselskiego Unii Europejskich Demokratów. Skandowali m.in. "Donald Tusk", "Oddajcie Tuska".
Po jego wyjściu z prokuratury odśpiewano mu "Sto lat".
"Cała sprawa ma charakter wybitnie polityczny"
Nie mogę narzekać na gościnność prokuratury, dostałem kawę i herbatę, wodę Donald Tusk
Przewodniczący Rady Europejskiej powiedział, że "nie jest upoważniony do udzielania jakichkolwiek informacji na temat śledztwa", więc "musi pozostać dyskretny".
- Nie mogę narzekać na gościnność prokuratury, dostałem kawę i herbatę, wodę - oświadczył, dodając, że tylko tyle może powiedzieć na temat samego przesłuchania.
Pytany przez dziennikarzy, czy jego przesłuchanie ma charakter polityczny, Tusk odparł: - Cała sprawa ma charakter wybitnie polityczny.
Tusk: nie skorzystałem z immunitetu
Tusk powiedział, że proponował, aby przesłuchanie odbyło się w miejscu pracy, w Brukseli, ale z powodów technicznych - jak tłumaczono - odmówiono tej możliwości.
Skorzystam z immunitetu wtedy, kiedy dojdę do wniosku, że celowo wykorzystywane są sprawy przeciwko mnie po to, żeby utrudnić lub uniemożliwić mi sprawowanie funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale jeśli tak, to nie będę się wahał. Donald Tusk
- Z całą pewnością wielo -, wielogodzinne przesłuchanie nie ułatwia wykonywania obowiązków, ale wiem także, że to również jest mój publiczny obowiązek - powiedział Tusk.
Dodał, że nie chce spekulować, jakie mogą być dalsze działania prokuratury.
Jak powiedział Tusk, poinformował prokuratora, że w warszawskiej prokuraturze zjawił się "ze względu na szacunek przede wszystkim dla państwa polskiego". Dodał, że jego urząd jako szefa Rady Europejskiej objęty jest immunitetem i przedstawił stosowną dokumentację, ale oświadczył, że nie zamierza z tego prawa korzystać.
- Skorzystam z immunitetu wtedy, kiedy dojdę do wniosku, że celowo wykorzystywane są sprawy przeciwko mnie po to, żeby utrudnić lub uniemożliwić mi sprawowanie funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej - oświadczył. I dodał: - Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale jeśli tak, to nie będę się wahał.
Tusk oświadczył, że był przesłuchiwany wyłącznie jako świadek.
"O której ruszę w stronę Gdańska, nie wiem"
Szef Rady Europejskiej powiedział w środę po wyjściu z przesłuchania w warszawskiej prokuraturze, że przed powrotem w stronę Gdańska odwiedzi "bliskich przyjaciół".
Pytany przez dziennikarzy, dokąd wybiera się po przesłuchaniu i "czy pociągiem lub na piechotę", odpowiedział: - Na razie na piechotę do samochodu, później odwiedzę bliskich przyjaciół. O której ruszę w stronę Gdańska, nie wiem. Szczerze powiedziawszy jestem na czczo od wczoraj więc (...) muszę nadrobić pewne zaległości".
Zgromadzeni przed siedzibą prokuratury skandowali: "Dziękujemy!".
- To ja dziękuję bardzo. Trzymajcie się - odpowiedział Tusk.
Powitanie na Centralnym
Tusk zeznawał jako świadek w śledztwie dotyczącym współpracy Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Poprzednia data przesłuchania byłego premiera wyznaczona była na 15 marca, jednak Tusk nie mógł wówczas stawić się w prokuraturze ze względu na udział w sesji Parlamentu Europejskiego w Strasburgu.
Tusk w środę po godzinie 10.40 dojechał pociągiem z Sopotu do Warszawy. Zeznawał, w charakterze świadka, w wydziale wojskowym Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Na Dworcu Centralnym czekali na niego zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy z transparentami.
Zwolennicy Donalda Tuska już kilkanaście dni temu zapowiadali, że powitają go na Dworcu Centralnym. Ale w centrum stolicy na byłego premiera czekali też, z transparentami w rękach, przeciwnicy byłego premiera.
Na dworcu pojawili się również politycy, między innymi posłowie Platformy Obywatelskiej. Jak powiedział Cezary Tomczyk, posłowie wspólnie zdecydowali o powitaniu Tuska. - Zebraliśmy się rano i postanowiliśmy w 10-15 osób przyjść na dworzec - powiedział.
Sam Tusk kilka dni temu żartował na Twitterze: "Kwiecień plecień: 16 - Święta w domu, 19 - prokuratura w W-wie, 22 - sześćdziesiąte (!) urodziny. Niezły maraton. Do zobaczenia na trasie :)".
Zdaniem obecnej na dworcu Ewy Kopacz, która przyszła powitać byłego premiera "jak przyjaciela", rządzący w Polsce "próbują dokuczyć" Tuskowi. Na Dworcu Centralnym pojawili się również politycy Europejskich Demokratów, między innymi Stefan Niesiołowski. - Toczy się przeciwko niemu ordynarna PiS-owska nagonka - powiedział. - Próba zniesławienia, oszkalowania, oplucia. Jestem zawsze po stronie ludzi, przeciwko którym toczy się nagonka - dodał.
Donald Tusk powiedział dziennikarzom w Sopocie, skąd przybył do Warszawy, że to wsparcie jest "bardzo miłe".
Mówił również, że liczy na serdeczne przyjęcie w prokuraturze.
Śledztwo
Śledztwo, które prowadzi wydział wojskowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie, dotyczy "przekroczenia uprawnień przez członków kierownictwa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, wskutek podjęcia współpracy ze służbą obcego państwa bez wymaganej zgody prezesa Rady Ministrów". Za przestępstwo przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariusza publicznego grozi do trzech lat więzienia. Ustawa o służbach kontrwywiadu i wywiadu wojskowego stanowi, że podjęcie przez szefów tych służb współpracy z "właściwymi organami i służbami innych państw" może nastąpić po uzyskaniu zgody prezesa Rady Ministrów, który przed wyrażeniem zgody zasięga opinii ministra obrony narodowej. W grudniu 2016 r. ujawniono, że w tym śledztwie postawiono zarzuty byłym szefom SKW Januszowi Noskowi i jego następcy Piotrowi Pytlowi. Trzecim podejrzanym jest Krzysztof D., b. dyrektor szefa gabinetu SKW. Powołując się na niejawny charakter postępowania, prokuratura nie podaje żadnych szczegółów. Byli szefowie SKW mieli odmówić wyjaśnień, a sprawę nazwali "politycznym odwetem" i "absurdem".
W marcu br. "GW" pisała, że rozmowy o porozumieniu między SKW a FSB zaczęły się w listopadzie 2010 r., co miało wynikać z konieczności ustalenia statusu polskich oficerów, którzy po katastrofie smoleńskiej przebywali w Moskwie. Współpraca miała być też potrzebna przy zagranicznych misjach NATO i ONZ. Według dziennika, w 2011 r. Nosek "wystąpił do premiera Tuska o zgodę na podjęcie współpracy z Rosjanami. Tusk zgodę wydał". "GW" dodała, że porozumienie ostatecznie podpisano we wrześniu 2013 r., ale nie wprowadzono go w życie, bo zaraz zaczął się kryzys rosyjsko-ukraiński.
Gazeta twierdzi, że wyrażając zgodę, Tusk nie konsultował się z MON - czego wymaga ustawa. Zdaniem "GW", przesłuchany już b. szef MON Tomasz Siemoniak miał powiedzieć, że Tusk się z nim nie konsultował, ale "prawdopodobnie nie miałby zastrzeżeń". Brak konsultacji Siemoniak uznał za "drobne uchybienie", a opinia MON nie była dla premiera wiążąca.
Autor: mart,pk/gry / Źródło: TVN 24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24