- Na miejscu karambolu zastaliśmy dużą ilość poszkodowanych, ranni według naszego ratownika nie byli posegregowani, a lekarz, który powinien kierować akcją ratunkową, zniknął z miejsca zdarzenia - mówił na antenie TVN24 Aleksander Hepner, przedstawiciel firmy "Falck", której karetka uczestniczyła w akcji po sobotnim karambolu na S8. Jego zdaniem, kontrola działań służb ratunkowych zapowiedziana przez ministra zdrowia jest potrzebna, bo w tej sprawie jest wiele wątpliwości.
Według "Dziennika Łódzkiego" akcja ratunkowa była chaotyczna. Gazeta opiera się na nagraniu zmontowanych fragmentów rozmów dyspozytorów. Według nieoficjalnych informacji TVN24 udostępniła je firma "Falck". Ta zaprzecza.
Zgodnie z relacją "Dziennika Łódzkiego", dyspozytor łódzkiego pogotowia ratunkowego przyjął zgłoszenie o wypadku od operatora Centrum Powiadamiania Ratunkowego (CPR) w Łodzi o godz. 23.33.
Jak relacjonował na antenie TVN24 Aleksander Hepner, "Falck" został poproszony przez dyspozytornię z Grodziska Mazowieckiego, której podlega, o wysłanie swojej karetki na miejsce wypadku. Była godzina. 23.58.
Jak mówił, dyspozytorzy nie słyszeli wcześniej żadnych przekazów radiowych, ponieważ nie był to rejon ich pracy. Tłumaczył, że ratownicy wyjeżdżają do zdarzenia dopiero wówczas, gdy zostają poproszeni o pomoc.
Odwołują karetkę
Zgodnie więc z prośbą z Grodziska Mazowieckiego, na miejsce została wysłana karetka "Falck" z Żyrardowa. - Jednak o godz. 00.11, gdy karetka jest w drodze na miejsce zdarzenia, zostaje odwołana. Dyspozytor mówi, że na miejscu są wystarczające siły i środki - powiedział Hepner. Jak relacjonował, o godz. 00.46 "Falck" ponownie zostaje poproszony o pomoc i wysłanie swojego zespołu.
Okazuje się jednak, że karetka z Żyrardowa, która wcześniej była wysłana do wypadku, jest już zajęta, dlatego "Falck" wysyła karetkę z Mszczonowa. - Najbliższy wolny zespół leci na pomoc - tłumaczył Hepner. Dodał, że zespół podstawowy - z dwoma ratownikami medycznymi - dojechał na miejsce o godz. 01.02.
Ratownik, który przyjechał na miejsce, miał relacjonować, że było widać "dosyć dużą ilość osób poszkodowanych i dosyć dużą ilość osób postronnych zakłócających pracę służb ratowniczych".
- Według kolegi ratownika, który był na miejscu i jako pierwszy prowadził segregację medyczną, byli kierowcy tirów, którzy chodzili, palili papierosy po całym tym terenie, gapie. Jest 1,5 godz. po wypadku - zaznaczył Hepner. Jak podkreślał, ratownik nie zastał posegregowanych pacjentów. Tymczasem - jak przypomniał - zgodnie z procedurami, pierwszy zespół, który przyjechał na miejsce, powinien przejąć dowodzenie i posegregować pacjentów i wraz ze strażą pożarną zabezpieczyć miejsce zdarzenia.
"Lekarz zniknął"
- Na miejscu ratownik melduje, że jest lekarz, który koordynuje akcją. Kilka minut później ten lekarz znika z miejsca zdarzenia. Nasz ratownik melduje dyspozytorowi w Grodzisku Mazowieckim, że lekarz, który powinien koordynować akcję, zniknął. Nie ma go na miejscu zdarzenia - poinformował Hepner. Jak mówił, gdy karetka "Falck" dojechała na miejsce, natychmiast zawiadomiła dyspozytornię, że potrzebne są dodatkowe siły. Na miejsce zostaje wysłana ponownie karetka z Żyrardowa. - O godz. 1.40 jest uporządkowanie sytuacji. Dzwonimy do Łodzi i pytamy, dlaczego lekarz odjechał z miejsca wypadku, ile karetek zadysponowali. Jasnej odpowiedzi nie ma - dodał. - Bardzo się cieszę, że pan minister zarządził kontrolę dotyczącą tej akcji. Myślę, że wiele wątpliwości, które wszyscy mamy, wyjaśni się - powiedział Hepner.
Do karambolu doszło w nocy z soboty na niedzielę w woj. łódzkim; zderzyło się jedenaście samochodów. Trzy osoby zginęły, a cztery zostały ranne.
Autor: db/tr/zp / Źródło: tvn24