Za trzy lata na rosyjskie tory ma wyjechać pierwszy z nowych "atomowych pociągów". Z zewnątrz będzie wyglądał jak normalny skład z wagonami-chłodniami, ale w środku będzie sześć rakiet międzykontynentalnych z głowicami jądrowymi. To powrót do rozwiązania stworzonego w czasach ZSRR, ale później zarzuconego. Pociągów ma być pięć i nie zmienią one równowagi międzynarodowej, ale będą dodatkową polisą ubezpieczeniową Kremla na wypadek wojny ostatecznej.
W dziedzinie siły militarnej Rosjanie mogą równać się z Amerykanami tylko w broni jądrowej. Utrzymanie tego parytetu jest dla nich punktem narodowego honoru, a co ważniejsze, jest też filarem mocarstwowej pozycji w świecie. Bez arsenał jądrowego Rosja ma już tylko jeden silny argument, czyli swoje terytorium i zawarte w nim surowce.
Odświeżony pomysł
Ponieważ porozumienia rozbrojeniowe z USA uniemożliwiają Rosjanom ilościową rozbudowę arsenału broni masowego rażenia, Kreml postawił na jej unowocześnienie. Trwa seryjna produkcja nowych rakiet RS-24 Jars montowanych w silosach i na ciężarówkach oraz nowych rakiet Buława odpalanych z atomowych okrętów podwodnych typu Borej.
Równocześnie Rosjanie prowadzą zaawansowane testy nowej rakiety balistycznej RS-26 Rubież (pomniejszony Jars, przeznaczony do montowania na ciężarówkach), która według Amerykanów łamie porozumienia rozbrojeniowe. W fazie projektu mają być bardzo duże pociski Sarmata, które są określane jako następcy obecnie używanych R-36 Satan, czyli najcięższych rakiet balistycznych w historii.
Na dodatek na przestrzeni roku 2014 kilkukrotnie informowano o zamiarze wskrzeszenia pociągów przewożących rakiety międzykontynentalne. Dopiero pod koniec grudnia w rosyjskich mediach pojawiły się dokładniejsze informacje na ten temat, pozwalające stwierdzić, że rzeczywiście trwają prace nad tym pomysłem. Podała je agencja TASS powołując się na „anonimowego wojskowego informatora”.
Zagłada na torach
Nowe „strategiczne pociągi rakietowe” mają nosić nazwę Barguzin, od zimnego i silnego wiatru wiejącego nad jeziorem Bajkał. Pierwszy ma zostać zbudowany do 2018 roku i wejść do służby rok później. Z wypowiedzi informatora TASS wynika, że pociągów z rakietami ma być pięć. Każdy przewożący sześć odpowiednio zmodyfikowanych pocisków RS-24 Jars, które będą ukryte w wagonach upozorowanych na chłodnie.
Prace nad pociągami prowadzi Moskiewski Instytut Technologii Cieplnych, który jest główną rosyjską placówką zajmującą się projektowaniem rakiet międzykontynentalnych. Nieadekwatna nazwa to spadek po radzieckiej tradycji kamuflowania ważnych dla bezpieczeństwa kraju instytucji przy pomocy pozornie niewinnych, cywilnych nazw.
Każdy pociąg ma być pojedynczym regimentem Strategicznych Wojsk Rakietowych. Poza sześcioma wagonami-chłodniami z rakietami (biorąc pod uwagę, że RS-24 ma około 20 metrów długości, to każdy będzie potrzebował oddzielnego wagonu), w skład „atomowego” pociągu będą wchodziły wagony z centrum dowodzenia, łączności, kwaterami dla żołnierzy i ochrony oraz odpowiednim zapleczem w postaci zapasów czy generatorów. Pociąg ma być samowystarczalny podczas tak zwanego „dyżuru bojowego".
Rosyjskie doświadczenia
Koncepcja umieszczenia wyrzutni rakiet międzykontynentalnych na torach nie jest nowa i nie pojawiła się tylko w ZSRR. Próby analogicznego rozwiązania prowadzili Amerykanie w latach 80. W pociągach planowano umieścić po dwie rakiety Peacekeeper. Zbudowano nawet kilka wagonów i zmodyfikowano lokomotywy (dodano im między innymi opancerzenie), ale po zakończeniu zimnej wojny cały projekt uznano za nieopłacalny i skasowano go. Amerykanie nigdy nie traktowali tego rozwiązania priorytetowo.
W ZSRR było wręcz przeciwnie. Idea wyrzutni rakiet międzykontynentalnych w pociągach miała tam znacznie większe grono zwolenników i została zrealizowana. Pierwsze prace rozpoczęto jeszcze w latach 70., na kilka lat przed Amerykanami. Od początku zakładano, że pociągi będą uzbrojone w nowe rakiety RT-23 Mołodiec, traktowane jako odpowiedniki amerykańskich Peacekeeperów. Były to duże i ciężkie rakiety, ważące w momencie startu nieco ponad sto ton.
Prace prowadzono przez całe lata 80. i pierwszy „atomowy” pociąg został przyjęty do służby pod koniec 1987 roku. Do początku lat 90. zbudowano ich łącznie 12. Każdy z trzema rakietami. Pociągi sprawiały pewne problemy w eksploatacji, głównie ze względu na dużą masę wagonów z rakietami, ale ogólnie uznano je za udane. Rozmieszczono je w trzech bazach. Pierwsza mieściła się pod Kostromą w europejskiej części Rosji, druga pod Permem u podnóża gór Uralu a trzecia w zamkniętym mieście Kiedrowyj na Syberii w kraju krasnojarskim. Bazy rozmieszczono w odstępach około tysiąca kilometrów.
Atomowe pociągi jeździły po torach ZSRR i Rosji przez niemal dwie dekady. Ostatnie wycofano ze służby w 2005 roku i złomowano trzy lata później. Zdecydowano się na taki krok ze względu na wiek pojazdów i przewożonych przez nie rakiet. Niezbędne remonty uznano za zbyt drogie i na dodatek trzeba by je przeprowadzić w znacznej części na Ukrainie, gdzie zaprojektowano i budowano rakiety RT-23. Ostał się tylko jeden pociąg, który stoi jako eksponat w Muzeum Kolei w Sankt Petersburgu.
Siła w przestrzeni
Teraz Rosjanie chcą wskrzesić swoje „atomowe” pociągi. Za taką decyzją po części stoi na pewno polityka i propaganda. Żadne inne państwo nie planuje zbudowania czegoś podobnego, więc Rosja będzie mogła się chlubić unikalnym w skali świata rozwiązaniem.
Wizja zakamuflowanych maszyn przewożących skrycie rakiety międzykontynentalne przemawia do wyobraźni, więc mogą one być skutecznym narzędziem propagandy. Niezależnie od tego, za umieszczeniem broni masowego rażenia na torach przemawia silny argument stricte wojskowy. Można ją w ten sposób ukryć przed wrogiem.
Rosja ma bardzo rozległą sieć torów kolejowych (drugą największą na świecie po USA), rozrzuconych na olbrzymiej powierzchni i w znacznej części przebiegających przez słabo zaludnione obszary. Zakamuflowane pociągi z rakietami w teorii mają się „rozpłynąć” po wyruszeniu z baz i stać się nie do namierzenia przez wroga. Przez to mają być bardzo trudne do zniszczenia. Dla Rosjan to atrakcyjne rozwiązanie.
Nie wiadomo nic na temat tego, jakimi sposobami Amerykanie chcieli równoważyć zagrożenie ze strony pierwszych "atomowych" pociągów. Być może miały być śledzone przez satelity, ale trudno stwierdzić, na ile mogło to być skuteczne. Pentagon na pewno chciał wiedzieć, gdzie znajdują się wszystkie "atomowe" pociągi, tak, aby w wypadku wybuchu wojny, móc je jak najszybciej wyeliminować, prawdopodobnie przy pomocy broni jądrowej.
Nieuchronny cios z ukrycia
Rosjanie na pewno za wszelką cenę utrudniali i będą utrudniać, o ile nowe pociągi rzeczywiście zostaną zbudowane, działania szpiegowskie Amerykanów. Kluczowym elementem doktryny jądrowej wszystkich mocarstw jest zachowanie zdolności do odwetu na wrogu, nawet w przypadku wyprowadzenia przez niego potężnego ataku z zaskoczenia. W ten sposób wojna jądrowa staje się niemożliwa do wygrania bez katastrofalnych strat dla wszystkich stron, co czyni ją mało atrakcyjną.
Zdolność do odwetu można osiągnąć, albo tworząc wyrzutnie rakiet odporne na eksplozje bomb jądrowych, czyli podziemne wzmocnione silosy, albo wyrzutnie ukrywać. Amerykanie postawili na to drugie rozwiązanie i to w najdroższej opcji, czyli atomowe okręty podwodne kryjące się w oceanach. Jednostki typu Ohio przenoszą większą część arsenału jądrowego USA. US Navy dominuje nad wszystkimi rywalami razem wziętymi, więc morskie głębiny są w ocenie Amerykanów najbezpieczniejsze.
Rosjanie przywiązują natomiast równą wagę dla rakiet lądowych, jak i tych odpalanych z morza. Tak jak Amerykanie na lądzie mają jedynie pociski ukryte w silosach, tak Rosjanie montują je jeszcze na ciężarówkach i w przyszłości na pociągach. Podczas gdy Pentagon traktuje morskie głębiny jako bezpieczną kryjówkę, Kreml widzi ją w bezkresnych przestrzeniach Rosji.
Rakiety na kołach
Z tego względu lądowe mobilne wyrzutnie rakiet międzykontynentalnych to specjalność Rosjan. Pierwsze były rakiety odpalane z dużych ciężarówek, nad którymi prace rozpoczęto na początku lat 70. Pierwszy model oznaczony RT-21 Temp nie wszedł do służby głównie z powodu traktatów rozbrojeniowych. Prawdziwym sukcesem okazał się dopiero późniejszy RT-2PM Topol, który trafił na uzbrojenie w 1985 roku. Kilka lat później dodatkowo do służby przyjęto wspomniane „atomowe pociągi”.
Dokładna doktryna użycia mobilnych wyrzutni jest z oczywistych względów utrzymywana w tajemnicy, ale najpewniej w warunkach pokojowych tylko ich mała część jest utrzymywana na dyżurach bojowych i ukryta poza bazami. W wypadku podniesienia gotowości sił zbrojnych najprawdopodobniej wszystkie wyrzutnie są wysyłane „w teren” i ukrywane w głuszy, tak aby trudno je było namierzyć satelitom.
Podobnie w przypadku pociągów. W czasie pokoju zapewne tylko jeden z pięciu „Barguzinów” będzie jeździł po torach Rosji, podczas gdy reszta będzie oczekiwała w gotowości w garnizonach. "Atomowe" pociągi radzieckie rutynowo wykonywały trwające miesiąc "patrole" jeżdżąc po kraju.
Obecnie Rosjanie posiadają 108 starszych mobilnych Topoli, dodatkowo 18 w zmodernizowanej wersji Topol-M i 33 najnowsze RS-24 Jars. Dodatkowo mobilne ma być 30 rakiet w planowanych pociągach. Pytaniem pozostaje, kiedy właściwie można się ich spodziewać. Deklarowany rok 2018 jako termin pojawienia się pierwszego składu, może być trudny do dotrzymania. Rosjanie pracują już teraz nad dwoma nowymi systemami Rubież i Sarmata, oraz produkują seryjnie Jarsy i Buławy. Dodanie kolejnego systemu do tej listy będzie nie tylko dodatkowym obciążeniem finansowym, ale też organizacyjnym.
Nawet jeśli deklarowane pięć pociągów będzie gotowych gdzieś w latach 20. XXI wieku, to nie zmienią one istniejącej już równowagi arsenałów jądrowych USA i Rosji. Razem będą miały 30 rakiet RS-24, co będzie jedynie małą częścią całych sił strategicznych Rosjan, które według układu Nowy START mogą liczyć maksymalnie 700 gotowych do akcji rakiet i bombowców. "Bagruziny" mają być raczej dodatkową polisą ubezpieczeniową dla Kremla, która w znaczącym stopniu utrudni zaskakujący atak jądrowy na Rosję.
Autor: Maciej Kucharczyk//plw / Źródło: tvn24.pl