LOT-owski Boeing, którym kpt. Tadeusz Wrona lądował awaryjnie na Okęciu, nie wróci już do latania. LOT sprzedaje go w całości lub "na części", a kto będzie nowym właścicielem okaże się na początku lipca – ustalił portal tvn24.pl. Jednak nawet w przypadku korzystnej sprzedaży, LOT-owi nie uda się wyjść w tej transakcji "na zero".
Do zeszłego tygodnia głównym właścicielem Boeinga 767, nazywanym pieszczotliwie od ostatnich liter jego numeru rejestracyjnego (SP-LPC) „Papa Charlie”, była amerykańska spółka Air Castle. Silniki należały do dwóch innych firm. PLL LOT od 1997 roku tylko leasingowały maszynę, a umowa leasingowa obowiązywała do 2015 roku.
W końcu, po trwających ponad pół roku negocjacjach między właścicielem, LOT-em a ubezpieczycielem samolotu, osiągnięto porozumienie. Ubezpieczyciel, czyli Lufthansa Group, zaakceptował wysokość odszkodowania, które ostatecznie wyniosło kilkadziesiąt milionów dolarów. Nie wystarczyło to jednak do pokrycia wszystkich zobowiązań finansowych wobec Air Castle. Różnicę wypłacić musiały z własnej kieszeni PLL LOT. Amerykanie zeszli trochę z ceny, bo polski przewoźnik zobligował się do ściągnięcia im problemu z głowy, czyli do wykupu maszyny.
Na sprzedaż. Kto da więcej?
Jak dotąd LOT ma sześciu chętnych na zakup maszyny. Wśród nich są trzy polskie – jeśli liczyć Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, które chciałoby samolot otrzymać za darmo – i trzy zagraniczne firmy. Władze spółki liczą jednak, że pojawią się kolejne. W przyszłym tygodniu w prasie mają znaleźć się ogłoszenia o sprzedaży samolotu z podaną ceną minimalną. Wyniesie kilka milionów dolarów. – Niewykluczone, że ostatecznie będzie też więcej niż jeden kupujący, bo rozważamy sprzedaż silników i kadłuba osobno – dodaje Chorzewski.
Pewne jest, że samolot nie wróci już do latania. Żadna z zainteresowanych jego kupnem firm nie rozważa takiego scenariusza. Jeden z polskich – i zarazem najpoważniejszych – kontrahentów chce na przykład zapłacić tylko za kadłub maszyny i zaadaptować go do innych, niż lotnicze, celów. PLL LOT rozpoczęły już proces wyrejestrowania samolotu z Rejestru Cywilnych Statków Powietrznych ULC.
Rozwiązanie "do przyjęcia"
Rozmowy na temat dalszych losów Boeinga kapitana Wrony ciągnęły się przez ponad pół roku, ponieważ na ich szybkim zakończeniu zależało tak naprawdę tylko jednej ze stron. Były nią PLL LOT, które w czasie, gdy maszyna stała przed lotniskowym hangarem, musiały jako jej operator płacić raty leasingowe oraz ponosić wszystkie koszty związane z utrzymaniem samolotu.
– Dlatego w piątek w spółce gratulowaliśmy sobie zakończenia tej sprawy. Ostateczne rozwiązanie nie jest idealne, ale do przyjęcia – mówi jeden z pracowników PLL LOT, który zna przebieg rozmów.
"Na zero" jednak nie wyjdą
Władze spółki wiedzą jednak, że pieniądze ze sprzedaży Boeinga, nawet przy bardzo korzystnej ofercie, nie pokryją strat spowodowanych koniecznością wynajmu zastępczego samolotu od ukraińskiego przewoźnika Aerosvit, płaceniem rat za „Papę Charliego” w okresie, gdy na siebie nie zarabiał i przede wszystkim jego wykupem. Rzecznik PLL LOT zapewnie jednak, że wypracowane rozwiązanie w dłuższej perspektywie jest jednak korzystne dla spółki.
– Dzięki niemu nie będziemy musieli płacić rat do końca trwania umowy leasingowej. Rezygnujemy z samolotu, który dzielnie nam służył, ale nie zapominajmy, że flota PLL LOT wkrótce poszerzy się o najnowocześniejsze Boeingi 787 „Dreamliner” – przypomina Chorzewski. Jeśli w ich dostarczaniu nie nastąpią żadne poślizgi to w marcu przyszłego roku LOT – z pięcioma nowymi "Dreamlinerami" – będzie miał najmłodszą flotę wśród europejskich przewoźników.
Pożegnanie z honorami
LOT chce z honorami pożegnać Boeinga, którego lądowanie bez wysuniętego podwozia oglądała 1 listopada ubiegłego roku cała Polska. W firmie pracują nad scenariuszem takiego pożegnania. – Jesteśmy dumni z załogi, uhonorowanej odznaczeniami państwowymi po tamtym locie, ale nie zapominamy też o samym samolocie, którego solidność stanowiła gwarancję bezpieczeństwa dla pasażerów. Jemu też należy się, choćby symboliczne, odznaczenie za służbę – tłumaczy rzecznik.
Autor: Łukasz Orłowski/k / Źródło: tvn24.pl