Była więziona przez 10 dni - bita i gwałcona przez trzech mężczyzn. Udało jej się uwolnić, trafiła do szpitala. Tam lekarze walczyli o jej życie. Po kilku operacjach i trzech tygodniach spędzonych na szpitalnym oddziale zmarła.
Jak informuje prokuratura, kobieta poznała jednego z oprawców w autobusie. Mężczyzna zaprosił ją na wspólną imprezę. Zgodziła się i tak znalazła się na pierwszym piętrze jednego z bloków mieszkalnych.
- Kobieta została uwięziona. Była wielokrotnie gwałcona. Była też ofiarą przemocy - mówi Jacek Pakuła z łódzkiej prokuratury.
Śledczy ze względu na drastyczność swoich ustaleń nie chcą mówić o szczegółach sprawy. Informują jedynie, że 26-latce udało się uciec 27 lipca. Kobieta od razu trafiła do szpitala.
- Jej obrażenia miały bardzo poważny charakter. Przeszła kilka operacji - mówi prokurator.
Kobieta zmarła w miniony weekend. Śledczy chcą ustalić, czy w jakiś sposób do zgonu przyczynili się oprawcy 26-latki.
- Czekamy na wyniki sekcji zwłok i opinię biegłych w tym zakresie. Od pozyskanych w ten sposób informacji zależą dalsze kroki procesowe - opowiada Pakuła.
Jeden już na wolności
Policja zatrzymała podejrzanych w tej sprawie już 27 lipca - czyli w dniu ucieczki kobiety. Zarzuty usłyszało dwóch 36-latków i 33-latek.
- Są podejrzani o gwałt. Zarzucamy im kwalifikowany typ zbrodni, bo dokonali jej wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami - tłumaczy Pakuła.
Zatrzymani mieli stwierdzić w czasie przesłuchania, że odbywali stosunki seksualne z 26-latką. Ale - jak twierdzą - odbywało się to za jej zgodą.
Dwóch podejrzanych zostało tymczasowo aresztowanych. Trzeci z zatrzymanych sprawców został wypuszczony do domu. Ma on stawiać się na komendzie policji oraz nie może opuszczać kraju. Dlaczego został potraktowany łagodniej? Na to pytanie prokurator Pakuła nie chce odpowiadać.
Podejrzanym grozi do 15 lat więzienia.
"Lubił popić"
Mieszkanie, w którym doszło do koszmaru, znajduje się na pierwszym piętrze.
- Ten lokal należał do niepełnosprawnego wuja jednego z zatrzymanych. Chłopak miał się nim opiekować, ale wolał imprezować. W końcu wujek zmarł. Wtedy zaczęło się na dobre. Ciągłe imprezy i hałas - mówią sąsiedzi.
Przyznają, że często musieli wzywać policję.
- Tu są cienkie ściany. Mimo tego nie słyszeliśmy ani krzyków, ani wołania o pomoc. Wtedy na pewno byśmy interweniowali - zapewniają mieszkańcy.
Autor: bż//ec/jb / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź