Widok, jaki w latach 90. zastano za murami ewangelickiego kościoła w Jędrzychowie, mrozi krew w żyłach. Otwarte trumny, zmumifikowane zwłoki czy ciała bez czaszek, które ktoś wyniósł z krypty i powiesił na drzewie - wspominają mieszkańcy tej niewielkiej miejscowości na Dolnym Śląsku. Mimo że 20 lat temu przeprowadzono ekshumację i zorganizowano zbiorowy pogrzeb, to w trawie wokół zabytkowego kościoła nadal można znaleźć ludzkie kości.
O tym miejscu krążyły legendy. Mieszkańcy z okolic Lubina, Polkowic i Głogowa mówili, że kościół w Jędrzychowie jest przerażający. Wiedzieli, że w środku są mumie. Przez setki lat zmarli chowani byli w kryptach. Łaciński napis nad kaplicą grzebalną "quiescant in pace" oznacza "niech spoczywają w pokoju".
- Jak na ironię ten napis nie pokrywa się ze stanem faktycznym tego miejsca. Ten budynek nigdy nie był właściwie zabezpieczony, nigdy nikt o niego nie zadbał. Podobnie jak o zmarłych spoczywających w otwartych trumnach - twierdzą "Łowcy Przygód", którzy próbują ratować zapomniany zabytek.
***
Drewniana ambona rozkradana jest na opał, budynek obecnie popada w ruinę, a konserwator zabytków chce zamurować drzwi i okna, by chronić kościół przed złodziejami. CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT.
Średniowieczny zamek, potem ewangelicki zbór
Ewangelicki zbór wybudowano na gruzach piastowskiego zamku. W 1295 roku wzniósł go książę głogowski Henryk III. Został zniszczony podczas wojen husyckich i wojny trzydziestoletniej. W 1744 roku właścicielem średniowiecznych ruin został Chrystian von Busse. W 1750 roku postawił zbór, w jego podziemiach znajdowała się krypta grzebalna. Chowano tam miejscową szlachtę.
Od XVIII wieku aż do wybuchu drugiej wojny światowej w kościele w Jędrzychowie regularnie odbywały się nabożeństwa. Na pierwszym piętrze dawnej kaplicy modlili się wierni, pastor na ambonie wygłaszał kazania. Takiego widoku w ewangelickim zborze nikt już nie pamięta. Ostatnie nabożeństwo odbyło się przed wojną. W latach 70. budynek został wpisany do rejestru zabytków.
Otwarte trumny i zwłoki bez głów
Pani Kamila mieszka w Jędrzychowie od 20 lat. Kilka miesięcy po przeprowadzce wzywała policję. - Ktoś wyniósł zwłoki z kaplicy i powiesił je na drzewie. To było straszne - przypomina sobie.
- Pierwszy raz pojawiłem się tu w latach 90. Przeczytałem w przewodniku po ziemi lubińskiej informację, że pod kościołem w Jędrzychowie znajdują się zmumifikowane ludzkie szczątki. Byłem wtedy początkującym dziennikarzem, więc postanowiłem zbadać temat. Trafiłem w miejsce, gdzie doszło do potwornej profanacji - wspomina z kolei Marcin Drews.
Widok, jaki zapamiętał, był straszny: otwarte trumny, 20 ciał leżących na ziemi przed wejściem do kaplicy grzebalnej. Tylko jedno z nich miało głowę, reszta była oderwana. Korpus dziecka, również bez głowy, ktoś przeniósł do piwnicy pod wieżą dzwonniczą i nadział na drewniany kołek.
- Opisałem wszystko w swoim artykule. Potem władze gminy zorganizowały ekshumację i zbiorowy pogrzeb - dodaje Drews.
"Grabarz łamał szczątki na kolanie jak deski"
Zatrudniono grabarza. Ten, według relacji Drewsa, wyciągnął pozostałe szczątki przez małą dziurę w ścianie kaplicy grzebalnej.
- Zamówił 4 trumny dla tych 20 ciał. Widziałem na własne oczy, jak grabarz łamał ludzkie szczątki na kolanie. Jak deski. Kiedy zwróciłem mu uwagę, zignorował mnie. Następnego dnia odbył się pogrzeb. Był ksiądz, pastor ewangelicki i ktoś z władz gminy. Pytałem ich o to, dlatego ten zabytek tak niszczeje, dlaczego w ten sposób potraktowano zmarłych, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Nikt nie chciał ze mną rozmawiać - opowiada dziennikarz.
Tydzień po pogrzebie okazało się, że w kaplicy grzebalnej nadal znajdują się kości, kręgosłupy, oderwane od czerepów warkocze. Na kolejne 20 lat zapomniano o zabytku.
"Do dziś kości walają się w trawie"
Kilka lat temu Marcin Drews razem z Mateuszem Stanisławczykiem jako "Łowcy Przygód" wrócili do Jędrzychowa. - Nie spodziewałem się, że zastanę taką ruinę - mówi Drews. - Byłem przerażony, że kościół, miejsce kultu, może zostać w taki sposób zniszczone, a kości zmarłych do dziś będą walać się w trawie - wtrąca Stanisławczyk.
Dlatego społecznicy w czerwcu napisali oficjalny list otwarty z apelem o pomoc w ratowaniu zabytku. Opisali w nim makabryczną historię oraz brak zainteresowania zabytkiem ze strony właściciela i konserwatora zabytków. Dokument wysłano m.in. do ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego oraz prokuratury. Ta wszczęła postępowanie.
Wątek profanacji zwłok umorzono. - Nastąpiło przedawnienie karalności tego przestępstwa. Proszę pamiętać, że mówimy o wydarzeniach, które miały miejsce ponad 20 lat temu - zaznacza Liliana Łukasiewicz z Prokuratury Okręgowej w Legnicy. Jednocześnie zaznacza, że ochroną i konserwowaniem zabytków zajmuje się konserwator.
"Winna miejscowa ludność"
- Ten budynek nigdy nie był właściwie zabezpieczony, nigdy nikt o niego nie zadbał. Podobnie jak o zmarłych spoczywających w otwartych trumnach - zauważa Marcin Drews.
Z tym stwierdzeniem zgadza się legnicki konserwator zabytków, któremu podlega teren w Jędrzychowie. Jednak winą za taki stan obarcza swojego poprzednika. Ten swój urząd sprawował przez ponad 20 lat. - Winna jest też miejscowa ludność. Ludność chrześcijańska, na oczach której wyciągano z krypt ludzkie szczątki - twierdzi Leszek Dobrzyniecki, od dwóch lat legnicki konserwator zabytków.
Innego zdania jest pani Kamila: - To smutne, że ludzkie kości ktoś tak zbezcześcił. Chyba nikt z nas by nie chciał, żeby wyniesiono jego zwłoki i powieszono na drzewie - wyznaje.
Niech spoczywają w pokoju
Łowcy Przygód domagają się, by zabytek w Jędrzychowie został w końcu należycie zabezpieczony. Jak podkreślają, nie zależy im na ukaraniu właściciela terenu czy konserwatora.
- Chodzi o to, żeby te osoby, które zostały pochowane, mogły w końcu spocząć w pokoju. A póki co, w dalszym ciągu, w trawie dookoła budynku walają się kości - podsumowuje Marcin Drews.
Autor: Marta Balukiewicz/i / Źródło: TVN 24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: lowcyprzygod.tv | M.Drews