To nie żart, to jedna z największych sensacji w historii mistrzostw Europy! Debiutująca na wielkiej imprezie Islandia awansowała do ćwierćfinału. Liczący 330 tysięcy mieszkańców kraj bardziej dumny być nie może. Przepustkę do grona ośmiu najlepszych drużyn turnieju Wikingowie wydarli Anglikom, którzy przez lata byli dla nich niedoścignionym piłkarskim wzorem. W Nicei, w ostatnim meczu 1/8 finału, wygrali 2:1.
Na stadionie zagrzmiało już w pierwszych minutach. Zaczęli Anglicy. Szalejący w polu karnym rywala Raheem Sterling dał się sfaulować bramkarzowi i sędzia wskazał na wapno. Do piłki podszedł Wayne Rooney, który pewnym strzałem nie dał Hannesowi Halldosrsonowi żadnych szans na rehabilitację. Błyskawicznie stracony gol załamałaby niejeden zespół. Ale nie twardych Wikingów. Kilkadziesiąt sekund później był już remis. Bramka - na pierwszy rzut oka przypadkowa - była efektem przemyślanego zagrania. Piłka wyrzucona z autu, po drodze strącona przez jednego z zawodników, trafiła do wbiegającego w pole karne środkowego obrońcy Ragnara Sigurdssona. Ten z trzech metrów spudłować nie mógł. W taki sam sposób piłkarze Larsa Lagerbaecka na tym Euro zaskoczyli już Węgrów.
Dla debiutujących w wielkiej imprezie Islandczyków każde spotkanie turnieju było do tej pory historyczne. Starcie z Anglikami miało jednak wymiar wyjątkowy. Angielski futbol od lat jest dla nich wzorem do naśladowania. Od Wyspiarzy czerpał też Lagerbaeck. Szwed, czterdzieści lat temu na początku swojej trenerskiej drogi, uczył się od pracującego w jego kraju Roya Hodgsona, z którym w poniedziałek spotkał się po przeciwnych stronach barykady.
Dyscyplina taktyczna, jaką wpoił swoim zawodnikom Lagerbaeck, robi wrażenie. Po wyrównującym golu Islandczycy nie pozwalali Anglikom się rozpędzić. Sami atakowali sporadycznie, ale - do czego przyzwyczaili we wcześniejszych starciach - byli przy tym szalenie efektywni. Gorąco zrobiło się przy okazji ich kolejnego wypadu pod bramkę Joe Harta. Po wymianie czterech podań z pierwszej piłki, angielska defensywa stała jak zahipnotyzowana. Kolbeinn Sigthorsson uderzył z pola karnego, Hart miał futbolówkę na rękach, ale i tak nie zdołał jej zatrzymać.
W grze Wikingów większej filozofii nie było. To nie zmieniło się w drugiej połowie. Twarda i konsekwentna gra w obronie wystarczyła na biegających bez pomysłu Anglików. W pierwszym kwadransie bardziej zagrożeni mogli czuć się gracze Hodgsona. Szczególnie przy stałych fragmentach. Kilka minut po wznowieniu gry ekwilibrystycznym uderzeniem z kilku metrów swoją drugą bramkę mógł zdobyć Sigurdsson. Hart tym razem spisał się bez zarzutu.
Po godzinie na placu gry pojawił się Jamie Vardy. I to zbyt wiele nie zmieniło. Na kolejną szansę Anglików trzeba było czekać kilkanaście minut. W polu karnym główkował król strzelców Premier League - Harry Kane, ale tak jak we wcześniejszych przypadkach znów zabrakło precyzji.
Czas mijał, a to działało tylko na korzyść Islandii. Piłkarze Lagerbaecka byli coraz bardziej skoncentrowani, Anglicy wręcz przeciwnie, gubili się jeszcze bardziej. Już kilka minut przed końcem sprawę awansu mógł przesądzić kapitan Aron Gunnarsson, który po kolejnej kontrze przegrał pojedynek sam na sam z Hartem.
W ostatnich minutach nerwów nie brakowało, ale ostatecznie Islandczykom udało się wynik utrzymać i sensacja stała się faktem. W ćwierćfinale Wikingowie zagrają z Francją i przed meczem nikt nie odważy się wskazać faworyta.
Autor: TG / Źródło: sport.tvn24.pl