Najpierw była smuta, potem przyszedł silny car. I zmienił kraj, przez niemal dekadę rozkradany przez oligarchów i lekceważony za granicą. Dziś Rosja to pewne siebie, czasem wręcz agresywne w świecie państwo. Demokratyczne w formie, autorytarne w treści. Ostatnie 20 lat dzieli się niemal dokładnie na pół: na Rosję jelcynowską i Rosję putinowską. Co je łączy? Dążenie do restauracji imperium, które rezultaty zaczęło jednak przynosić dopiero po 2000 r. - dzięki rzece petrodolarów, gazowej dyplomacji, bezwzględności byłych kagiebistów oraz ustępliwej polityce Zachodu.
Wchodząc w okres poradziecki Rosja, główny motor rozpadu ZSRR, weszła w kolejny w jej historii okres kryzysu i upadku, jednym słowem zaczęła się kolejne rosyjska smuta. Choć dramatyczna w przebiegu, obfitująca w niepozbawione ofiar zwroty akcji i mocno dotykająca społeczeństwo, nie zakończyła się wielką narodową tragedią. Przewartościowała jednak wszystko co do tej pory o swoim państwie wiedzieli obywatele, dała oddech krótki oddech anarchicznej czasami wolności i ukształtowała struktury władzy i establishmentu na następne lata.
Rzeczywistość skrzeczy
Powiewający rosyjską flagą na gruzach radzieckiego imperium Borys Jelcyn szybko zderzył się z bolesną nową rzeczywistością polityczną i gospodarczą. Razem z nim bolesną lekcję nowych czasów zaliczyło całe społeczeństwo. Entuzjazm wywołany demokracją i suwerennością szybko wyparowywał skonfrontowany z czterocyfrową inflacją, ogromną dziurą budżetową, zawieszonymi pensjami i ogólnym rozpadem i rozkradaniem wszystkiego co się dało, atomowego arsenału nie wykluczając.
Gdy Rosjanie borykali się z chaosem codzienności, z którego największe korzyści wyciągała teraz nieznana wcześniej szerzej instytucja – przestępczość zorganizowana, Jelcyn miał bardziej namacalnego przeciwnika – działające od 1990 roku Radę Najwyższą i Zjazd Deputowanych Ludowych uosabiane przez przewodniczącego Rady Rusłana Chasbułatowa. Poszło o model władzy – prezydencki czy parlamentarny. Za tą fasadą kryło się jednak drugie dno, komplikujące prosty obraz – parlament wybrany jeszcze za czasów ZSRR i tworzony przez ludzi przywiązanych nierzadko do poprzedniego systemu stanął na drodze reform, których chciał Jelcyn. W pewnym momencie Chasbułatow i jego zwolennicy wprost odwołali się nawet do konieczności stworzenia nowego, neoradzieckiego podmiotu. W tej sytuacji powstał konflikt mało oryginalny – formalnie demokratyczna władza parlamentarna przeciwstawiła się formalnie dążącemu do autokratyzmu prezydentowi. Za tym ostatnim jednak stanęli jednak byli radzieccy dysydenci i Zachód. Jelcyn był tym dobrym charakterem.
Rozstrzelany parlament
Po serii wzajemnych oskarżeń, prezydenckich dekretów, konstytucyjnych sporów, wreszcie referendum we wrześniu 1993 roku doszło do przesilenia. Jelcyn rozwiązał Radę i Zjazd, ogłosił na grudzień wybory do nowego parlamentu – Dumy, a do tego czasu miał zamiar rządzić dekretami. Chasbułatow i jego stronnicy, w tym Sąd Konstytucyjny, odpowiedzieli wezwaniem do zbrojnego oporu. Za Jelcynem opowiedziało się jednak wojsko – Rada i Zjazd za cenę ok. 150 ofiar śmiertelnych, zostały rozpędzone. W Rosji zaczęła wykuwać się silna władza prezydencka.
Roztrzaskana armia
Jej podkreśleniem miała być szybka i łatwa rozprawa z czeczeńskimi buntownikami, którzy od upadku ZSRR, biorąc sobie do serca słowa samego Jelcyna o braniu spraw we własne ręce, rządzili się w swojej republice samodzielnie. Pod koniec 1994 roku, za namową ministra obrony Pawła Graczowa, Jelcyn postanowił zakończyć ten stan. Beznadziejnie zaplanowana akcja zdobycia Groznego, zakończyła się masakrą Rosjan i rozpoczęciem otwartej wojny na Kaukazie, która zapoczątkowała trwające do dziś konflikty w regionie. Nieudolnie dowodzona i skorumpowana rosyjska armia utknęła w Czeczenii na dwa lata, zanim w 1996 roku Moskwa nie zawarła z separatystami porozumienia dającego de facto niezależność Czeczenom w ramach Federacji Rosyjskiej, z opcją przyznania niepodległości.
Czeczenia była najważniejszym, symbolicznym upokorzeniem niegdysiejszej potęgi militarnej Moskwy. Ciosy nadchodziły i z innych stron – żołnierze rosyjscy musieli wycofać się nie tylko z Europy Środkowej, ale i nawet z niektórych byłych republik radzieckich; niedawni amerykańscy wrogowie próbując teraz zapobiec rozkradaniu arsenału jądrowego uzyskali dostęp do wielu obiektów wojskowych; armia, flota powietrzna i marynarka rdzewiała, a w szeregach rządziło bezhołowie, a dowódcy sprzedawali swoich żołnierzy jak niewolników.
Ciąg na Zachód
Do tego wszystkiego byli wasale z Europy nie czekając aż ostygnie trup Układu Warszawskiego już ciągnęli w szeregi zimnowojennego wroga. Początkowo Moskwa nie miała nawet przeciw ekspansji NATO nic przeciwko. Reprezentowany przez szefa MSZ Andrieja Kozyriewa nurt proatlantycki w rosyjskiej dyplomacji aż do połowy lat 90. stawiał bowiem na współpracę z Sojuszem i Waszyngtonem przede wszystkim. To co dla Zachodu wydawało się rozsądnym podejściem, a przez rządy od Tallina po Sofię odbierane było z ulgą, dla wielu Rosjan było jednak zdradą mocarstwowej polityki. W końcu i Jelcyn odtrąbił powolny na razie odwrót od współpracy z Zachodem, co jego przeciwnicy nazywali uległością i w dyplomacji zaczął stawiać na twardogłowych jak Jewgienij Primakow. Kulminacyjnym punktem w stosunkach z Zachodem za czasów Jelcyna była natowska interwencja w Kosowie w 1999 roku, która zbiegła się w czasie z rozszerzeniem Sojuszu na wschód. W Moskwie niektórzy znów poczuli powiew zimnej wojny. Poza retorycznymi i symbolicznymi gestami Moskwa nie mogła jednak wiele zrobić.
Ułomna, ale demokracja
Chociaż Jelcyn od początku końca ZSRR z rozstrzelaniem parlamentu w 1993 roku jako symbolem powoli zmierzał w stronę silnej władzy Kremla, przez cały okres swoich rządów nie mógł mieć pewności, co do stabilności władzy. Wroga mu Duma opanowana przez komunistów przez całe lata 90. groziła cyklicznie pozbawieniem władzy prezydenta. Coraz bardziej chory i nielubiany przez społeczeństwo prezydent miał też poważny problem z pociąganiem za sznurki w nieprzyzwyczajonym do idei samorządności państwie. W Rosji mnożyły się niekontrolowanej przez Kreml grupy nacisku, koterie dworskie, oligarchowie, bezczelne mafie, ale jednocześnie powstawały partie i stowarzyszenia, które co prawda miały nikły wpływ na losy kraju, ale też w ich działaniu władza niespecjalnie przeszkadzała.
Klasa bogaczy
Zakulisowych graczy nowa władza bowiem potrzebowała. O ile partii, partyjek i stowarzyszeń raczej w celach wizerunkowych, to już przedstawicieli biznesów dla żywotnych interesów. Rosyjski kapitalizm od początku rodził się w oparach oszustwa i kradzieży. Wielkie fortuny rodziły się poprzez podejrzane systemy prywatyzacyjne, ze słynną prywatyzacją kuponową na czele, a potężne niegdyś radzieckie giganty przemysłowe znajdowały się w rękach pojedynczych ludzi. To była cena, jaką coraz bardziej niepopularny Jelcyn płacił za utrzymanie władzy. Mógł ją utrzymać tylko z pomocą oligarchów i podległych im przedsiębiorstw, przede wszystkim mediów, co miało swoją cenę. Jelcynowi się jednak opłaciło. Gdy w 1996 roku wygrał ponownie fotel prezydencki, mało kto miał wątpliwości, komu go zawdzięcza.
O ile wejście w specyficznie pojętą gospodarkę rynkową przyniosło krocie nielicznej grupie rzeczywistych właścicieli przedsiębiorstw, to reszta społeczeństwa dalej przez całe lata 90. musiała na co dzień mierzyć się z ekonomiczną zapaścią, bezrobociem, widmem wstrzymania płac i socjalnych świadczeń i tak już groszowych. Ostatecznie to też permanentny i jego odsłona w 1998 roku poniekąd przyniósł przyspieszony koniec Borysa Jelcyna, który 31 grudnia 1999 roku oddał władzę Władimirowi Putinowi. Ten ostatni był bowiem ostatnim z całej serii „kryzysowych” premierów, którzy począwszy od Siergieja Kirijenki mieli poradzić sobie z gospodarczą katastrofą spowodowaną światową dekoniunkturą. Kirijenko, Jewgienij Primakow (który ostrzył sobie nawet zęby na fotel prezydenta) i Siergiej Stiepaszyn polegli. Putin, korzystając tym razem ze światowej koniunktury, sobie poradził.
Mocny człowiek na Kremlu
„Co? Ten mały? Nie, ten nie!”. Tak miał zareagować Jelcyn, gdy jego zięć Walentin Jumaszew przedstawił mu kandydaturę Putina na następcę. Jumaszew wraz z żoną Tatianą Diaczenko, córką Jelcyna, mieli wybrać Putina spośród ośmiu nazwisk. To wersja Jumaszewa. Oficjalna mówi, że to sam Jelcyn wskazał przybysza z Petersburga.
Gdy Władimir Putin w sierpniu 1999 roku został nowym premierem, mało kto spodziewał się, że zostanie kimś więcej niż kolejnym szefem rządu w pogrążonej w kryzysie Rosji. Z tym większym zdziwieniem niespełna pięć miesięcy później świat słuchał sylwestrowego przemówienia Borysa Jelcyna, który oznajmił rodakom, że ustępuje z urzędu prezydenta, a swoje obowiązki przekazuje właśnie Władimirowi Władimirowiczowi Putinowi.
To był początek nowej ery w historii Rosji: Ery Putina. Wielka jelcynowska smuta przechodziła do przeszłości. Popularność nowego władcy poszła błyskawicznie w górę, gdy pokazał się jako twardy zwolennik rozprawy z Czeczenami. Zresztą wiele wskazuje na to, że II wojna czeczeńska na jesieni 1999 r. została sprowokowana przez FSB (seria tajemniczych zamachów przypisanych Czeczenom, awanturniczy rajd Basajewa na Dagestan). W podgrzewanej przez Kreml wojennej atmosferze, pomazaniec Jelcyna bez problemu wygrał marcowe wybory już w I turze.
Podbił Rosjan brutalnym zdecydowaniem, np. gdy kazał “ścigać i tępić czeczeńskich bandytów nawet w wychodkach”. Putin na froncie czeczeńskim dawał rodakom znak, że potęga Rosji właśnie wraca, a kraju i jego historii już nie będzie się trzeba wstydzić. Dużą rolę we wprowadzeniu Putina na Kreml odegrali starzy biznesowi przyjaciele Jelcyna. Oligarchowie pokroju Borysa Bieriezowskiego widzieli w Putinie gwarancję bezpieczeństwa ich interesów i utrzymania wpływów.
“Suwerenna demokracja”
Szybko okazało się, że bardziej nie mogli się pomylić. Putin wykorzystał ogromny kredyt zaufania Rosjan (nie zaszkodziła mu nawet tchórzliwa postawa w czasie zatonięcia okrętu podwodnego “Kursk” w sierpniu 2000). Doświadczony oficer KGB zaczął realizować własną politykę centralizacji. Także w tym procesie “pomogła” mu walka z Czeczenami. Po dramacie zakładników na Dubrowce (2002), pozbawił niezależności główne media. Po masakrze w szkole w Biesłanie (2004) zlikwidował wybory gubernatorów, od tej pory sam ich mianował. Podzielił państwo na siedem podległych Kremlowi okręgów, które wielu obserwatorom przypominały carskie generał-gubernatorstwa.
Putinowi nie udałoby się skupić w swym ręku tak wielkiej władzy, gdyby nie pomoc kolegów z KGB w niszczeniu niepokornych oligarchów. Przyzwyczajeni do władzy w epoce Jelcyna nie chcieli jej oddać nowej klasie rządzącej – czekistom. Ci którzy nie chcieli przyjąć do wiadomości nowej epoki szybko pożegnali się z krajem. Z Rosji wyjechał magnat mediów Władimir Gusinski, a wkrótce potem w jego ślady poszedł sam Borys Bierezowski – człowiek, który jak się uważa, wymyślił Putina.
Przełomowym momentem, który uświadomił całej Rosji i światu, w jakim kierunku zmierza ekipa putinowska, było zniszczenie największego koncernu naftowego w kraju – Jukosu. Jego właściciela Michaiła Chodorkowskiego, który przejawiał niebezpieczne polityczne ambicje, spotkał los mający być przestrogą dla innych – wieloletni wyrok odsyłający go do syberyjskiego łagru. Ci którzy się dostosowali i uznali nadrzędność Kremla, mogli spokojnie prowadzić swoje interesy: Roman Abramowicz, Aliszer Usmanow, Michaił Prochorow. Do nich dołączyła nowa grupa oligarchów – przyjaciół Putina z Petersburga z lat 90: bracia Kowalczukowie czy Giennadij Timczenko.
Upokorzenie oligarchów równało się przejęciu kontroli nad miediami. Należące do wielkiego biznesu telewizje znikały lub zmieniały polityczny kurs. Niewygodni dziennikarze tracili pracę i wpływ na opinię publiczną. Niektórzy, jak Anna Politkowska w 2006 r., swoją bezkompromisowość przypłacili życiem.
Brak alternatywy
Z politycznej sceny zniknęła opozycja – przynajmniej ta prawdziwa. Liberalne partie szykanowane na prowincji i pozbawione dostępu do mediów nie mogły wytrzymać konkurencji z prezydenckimi partiami. Komuniści i populiści Żyrinowskiego zgodzili się na rolę koncesjonowanej opozycji. W zamian za wymierne profity i kontrolowany dostęp do władzy zobowiązali się Kremlowi nie przeszkadzać.
Demokratyczna opozycja przegrała też po części na własne życzenie. Rosjanie nie mogli zaufać Niemcowowi rozbijającemu się po kraju prywatnym odrzutowcem ani liberałom, którzy w pierwszym szeregu wystawili Jegora Gajdara – rosyjskiego Balcerowicza – który dla milionów Rosjan stał się symbolem chaosu i krachu na początku lat 90-tych. Jeśli do tego dodać wewnętrzne kłótnie, powstające i znikające partyjki, nie można się dziwić, że nowy impuls społecznemu sprzeciwowi wobec władzy nadał dopiero w 2011 roku internet, a bohaterem niezadowolonych z Putina stał się bloger Aleksiej Nawalny.
Ale dzieje się to dopiero dekadę po objęciu władzy przez Putina. Wcześniej zdecydowana większość Rosjan była zadowolona. Putin obiecywał dostatek i po części z tych obietnic się wywiązał. Dobrze sprzedawane propagandowo reformy i doskonała koniunktura na eksportowane przez Rosję surowce - zwłaszcza ropę i gaz ziemny - sprawiły, że w budżecie po kilkunastoletniej przerwie nie tylko znalazły się pieniądze na emerytury i pomoc socjalną, ale też udało się odłożyć w specjalnych funduszach dziesiątki miliardów dolarów na gorsze czasy.
Imperium kontratakuje
Znalazły się też pieniądze na rdzewiejącą od lat armię. Generałowie poczuli, że w Putinie mają sprzymierzeńca, wspólnie z którym stawią czoło hegemonii Stanów Zjednoczonych. Lobby zbrojeniowe rozwinęło skrzydła, a z Kremla powiało dawno niesłyszaną mocarstwową retoryką.
Putinowi znów sprzyjało szczęście. Z Czeczenią uwinął się w kilkanaście miesięcy – w Groznym zapanował porządek pilnowany przez posłuszny klan Kadyrowów. Nieśmiale protestujący przeciwko brutalnej wojnie na Kaukazie świat ucichł, gdy terroryści zaatakowali Nowy Jork. Od tej pory Czeczenia stała się frontem „wojny z terroryzmem”.
Na międzynarodowych salonach Putin się podobał. W jego oczach George W. Bush zobaczył uczciwego człowieka, Jacques Chirac męża stanu, a kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder tak się postacią Putina zafascynował, że nazwał go „kryształowym demokratą”. Demokratą, z którym można robić interesy – przyjaźń kanclerza z prezydentem zaowocowała Gazociągiem Północnym.
Miodowy miesiąc z Zachodem powoli zaczął się potem psuć. Wojna w Iraku poróżniła Moskwę z Waszyngtonem, a walka z opozycją powoli oddalała od niej Unię Europejską. Zachód zaszokowało zamordowanie radioaktywnym polonem, i to w Londynie, politycznego emigranta Aleksandra Litwinienkę.
Kolejny zwrot w stosunkach Rosja-Zachód nastąpić miał dopiero po odejściu – jak się okazuje tymczasowym – Putina z Kremla.
Pozorna tandemokracja
Przez 8 lat Putin zbudował sobie tak silną pozycję, że uznał, że nie musi iść śladami Łukaszenki czy Nazarbajewa. Gdy dobiegła końca jego druga kadencja, nie naginał prawa, lecz oddał w 2008 r. Kreml Dmitrijowi Miedwiediewowi, a sam został premierem. Tak jak można było oczekiwać, okazało się, że realna władza w Rosji nie zależy od sprawowanego formalnie stanowiska.
Z perspektywy niemal czterech lat widać, że mówienie o rządach równorzędnej dwójki polityków (tandemokracja) było propagandowym kłamstwem. Kłamstwem na użytek przede wszystkim zewnętrzny. Zachód witał Miedwiediewa z nadzieją, niczym “cara-reformatora”. Nic bardziej błędnego. Za kadencji Miedwiediewa w kraju nie zmieniło się nic. Prezydent dużo mówił o reformach i zmianach. Ale tylko mówił.
Już kilka miesięcy po inauguracji polecił zaatakować osobistego wroga Putina, Micheila Saakaszwilego i Gruzję. Mimo tej brutalnej agresji, Zachód oferował Moskwie wyciągniętą dłoń i szereg ustępstw. “Reset” Obamy przyniósł m.in. reyzgnację z tarczy antyrakietowej w formie ustalonej przez administrację Busha z Polską i Czechami. W pewnym momencie Paryż, Berlin i Rzym niemal na wyścigi starały się o względy Kremla. Tłumaczono, że Rosja – nawet autorytarna – jest potrzebna jako pewne źródło gazu i potencjalny pomocnik w rozwiązaniu problemu Iranu i Afganistanu.
Po czterech latach widać, jak błędne to były założenia. Mimo ustępstwa Zachodu, Moskwa zaostrza retorykę. Dopiero oficjalne potwierdzenie, że Putin wróci na Kreml, podziałało jak zimny prysznic. Co nie oznacza zmiany jeszcze realnej polityki. Być może zmieniłaby to dopiero zmiana w Białym Domu.
Putin 2.0 – jak to zrobić?
Pod koniec września 2011 Putin ogłosił, że wraca na Kreml. (PUTIN I MIEDWIEDIEW - ZMIANA MIEJSC)
Spełniły się prognozy, że wpuścił tam posłusznego Miedwiediewa tylko na 4 lata. Wydawało się, że scenariusz jest realizowany dokładnie tak, jak życzy sobie Putin. Ale wybory do Dumy (4 grudnia 2011) pokazały, że coś się jednak zmieniło w Rosji w porównaniu z 2008, a tym bardziej 2004 r. Na ulice wyszły dziesiątki tysięcy Rosjan, i władza nie może ich lekceważyć jak słabych pikiet opozycji, które regularnie rozpędzano.
Ten pierwszy Putin, z lat 2000-2008 był dla zdecydowanej większości Rosjan symbolem zmian na lepsze, stabilizacji i powolnego rozwoju. Dla zagranicznych komentatorów – autokratą trzymającym rękę na surowcowym Eldorado, z którym każe liczyć się geopolityka. Dziś już wiadomo, że to już nie działa. Jeśli chce nadal długo panować, Putin musi zmienić nie tylko wizerunek ale też styl polityki. Pytanie, czy da się to zrobić, nie naruszając budowanego pieczołowicie systemu “suwerennej demokracji”, czyli demokratyzując kraj. Putinowski ustrój, słynny już “vertikal vlasti”, ma bowiem to do siebie, że wyjęcie z jego konstrukcji choćby jednej cegły może się skończyć zawaleniem całej konstrukcji.
Maciej Tomaszewski, Grzegorz Kuczyński
---------------------------------------
FEDERACJA ROSYJSKA
Ogłoszenie niepodległości: 24 sierpnia 1991
Stolica: Moskwa
Powierzchnia: 17 098 242 km kw.
Ludność: ok. 138,74 mln
Podział etniczny: Rosjanie 79,8 proc., Tatarzy 3,8 proc., Ukraińcy 2 proc., inni 14,4 proc.
Języki: rosyjski (oficjalny), wiele języków mniejszości
Głowa państwa: prezydent Dmitrij Miedwiediew (od 2008)
Źródło: tvn24.pl