"Koszty zatrzymania rosyjskiego niedźwiedzia są teraz wysokie - a jeszcze wzrosną, jeśli Zachód nie zrobi niczego" - pisze w okładkowym artykule "The Economist". Artykuł zilustrowany jest mapą, na której Rosja układa się w kształt niedźwiedzia z otwartym pyskiem. Zwierzę jest gotowe połknąć wschodnią Ukrainę.
Najnowsza okładka "The Economist" wzbudziła ogromne zainteresowanie.
Gazeta na zamieściła na niej mapę, która pokazuje ukraińsko-rosyjską granicę. Rosję przedstawiono jako czerwonego niedźwiedzia, który z otwartym pyskiem rzuca się na wschodnią i południową Ukrainę. W zasięgu jego kłów znalazły się już Słowiańsk, Ługańsk i Donieck.
W gardle niedźwiedzia jest już zaś niestrawiony jeszcze Krym. Gazeta okładkę tytułuje hasłem "Nienasycona".
Czerwona linia
Gazeta przypomina w artykule, że Rosja utrzymuje, iż nie ma żadnego związku z prorosyjskimi separatystami, którzy uaktywnili się w ostatnich tygodniach na wschodniej i w południowej Ukrainie. I dodaje, że powodów, dla których Putinowi zależeć może na destabilizowaniu sytuacji na Ukrainie, jest wiele.
Przede wszystkim Rosja zamierza utrudnić lub uniemożliwić przeprowadzenie majowych wyborów prezydenckich. Niepokoje na wschodzie usprawiedliwią także potrzebę interwencji wojsk rosyjskich w obronie rosyjskojęzycznej ludności. "The Economist" przypomina, że Rosja zgromadziła na granicy z Ukrainą siły zdolne do zajęcia nie tylko Ukrainy, ale też Naddniestrza, czy krajów bałtyckich.
Wysłać wojska do Polski
"Właśnie dlatego Zachód musi pokazać Putinowi, że dalsze działania będą kosztowne" - zauważa autor. NATO powinno dalej prowadzić manewry w środkowej i wschodniej Europie, wzmocnić obronę powietrzną i cyber-obronę. NATO powinno "natychmiast wysłać wojska, pociski i samoloty do krajów bałtyckich i Polski", a członkowie Sojuszu zgodzić się na wzrost wydatków na obronność.
Autor mówi także o szeregu sankcji ekonomicznych, które Zachód powinien nałożyć na urzędników, oligarchów i najbliższe otoczenie prezydenta.
Autor: pk/kka / Źródło: The Economist
Źródło zdjęcia głównego: The Economist