Premier Ewa Kopacz nie konsultowała ze mną decyzji ws. przyjęcia uchodźców - mówił w "Jeden na jeden" wicepremier Janusz Piechociński. Dodał, że należy przedyskutować to podczas posiedzenia rządu.
Wiceminister spraw wewnętrznych Piotr Stachańczyk poinformował w czwartek w Luksemburgu, że Polska będzie gotowa przyjąć dwa tysiące osób w ramach unijnych planów przesiedlania i relokacji uchodźców.
Janusz Piechociński przyznał, że dziwi go, iż o takiej decyzji opinię publiczną poinformował właśnie wiceminister. - Jestem zdziwiony, że w tym trybie nie tylko opinia publiczna uzyskuje informację, ale że w tym trybie w ogóle procedujemy - przyznał.
Zaznaczył, że premier Ewa Kopacz nie konsultowała z nim tej kwestii.
Przypomniał, że dwa tygodnie temu premier jechała na unijny szczyt popierając stanowisko, że to każde z państw członkowskich osobno ma decydować, czy przyjmie uchodźców i w jakiej liczbie.
- Z czym innym jechaliśmy na szczyt, a o czym innym poinformował nas Stachańczyk - powiedział Piechociński.
Pytany, czy zgadza się z tą decyzją, powiedział jedynie, że będzie to wyzwanie. - Jedno do solidarność, drugie to kwestie kulturowe. Wcale nie tak łatwo przenieść do innej kultury określoną liczbę uchodźców - powiedział.
Będzie protest?
Dodał, że rząd powinien to teraz przedyskutować i przeanalizować konsekwencje wynikające z przyjęcia uchodźców.
Piechociński pytany, czy podczas posiedzenia rady ministrów zgłosi swój protest, odpowiedział: - Nie, to nie jest kwestia protestów. Trzeba prowadzić konsekwentną i poważną politykę w tej sprawie. Jeśli najpierw jedziemy na szczyt europejski z twardym stanowiskiem, po czym komunikat o tym, ilu uchodźców Polska zagospodaruje w swojej przestrzeni obywatelskiej przekazuje wiceminister, to nie jest to polityka, której bym sobie życzył.
Podkreślił, że w tej sprawie należy być ostrożnym i dyskutować nie tylko na posiedzeniu rządu, czy wewnątrz koalicji, ale także należy rozmawiać z opozycją. Dodał, że tej kwestii powinno być poświęcona posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
"Róbta co chceta"
Piechociński mówił też o ustawie dot. in vitro. W czwartek senacka komisja zdrowia opowiedziała się za jej odrzuceniem.
Senatorowie PSL Andżelika Możdżanowska i Józef Zając zgłosili poprawkę zmierzającą m.in. do finansowania procedury in vitro wyłącznie dla małżeństw, a nie dla pozostałych par. Piechociński w "Jeden na jeden" podkreślał, że in vitro jest obecnie w Polsce "w najgorszej z możliwych" opcji.
- Nie kończąc tego procesu legislacyjnego jakimś kompromisem, z którego pewnie wszyscy będą niezadowoleni, podtrzymujemy stan obecny - róbta co chceta - stwierdził.
Minister mówił, że dzisiaj "decydują pieniądze i upodobania" tych, którzy zgłaszają się do ośrodków zajmujących się zapłodnieniem pozaustrojowym. - Można grzebać w genetyce, można mieć każdą ilość zarodków, niejasne jest, jak je trzeba przechowywać itd. - mówił.
"Gdyby Hitler wygrywał, nie byłoby zamachu"
Piechociński pytany był także o Bronisława Komorowskiego, który uczestniczył w uroczystościach związanych z upamiętnieniem zamachu na Adolfa Hitlera, przeprowadzonym 20 lipca 1944 roku przez pułkownika Clausa von Stauffenberga. Minister gospodarki zaznaczył, że on sam wziąłby udziału w tej uroczystości, bo wie, jakim człowiekiem był Stauffenberg. - Pamiętajmy o tym, jakie były motywacje oficerów. Gdyby Hitler wygrywał, pewnie nie byłoby zamachu - powiedział. - Mamy świetne relacje polsko-niemieckie, wykonaliśmy olbrzymią pracę, ale ciągle przypominam naszym przyjaciołom z Niemiec, że demokratycznymi metodami większość obywateli niemieckich dała władzę Hitlerowi i wielu obraziło się na niego dopiero wtedy, kiedy zaczął przegrywać - dodał.
Autor: db/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24