47 lat temu w karkonoskim Białym Jarze lawina zabiła 19 osób. Niemal 50 tys. ton lodu i śniegu przysypało członków integracyjnej wycieczki w której skład wchodzili Polacy, Niemcy i Rosjanie. Akcja ratownicza trwała kilkanaście dni. Do dziś tamto zejście zimowego żywiołu uważane jest za największą tragedię polskich gór.
W środę 20 marca 1968 roku w Karpaczu było ciepło i słonecznie. Jednak górskie szczyty pokryte były śniegiem. Wiał też silny wiatr. Zatrzymano kolejkę linową na Małą Kopę. - Pogoda była zdradliwa. Przyjezdni myśleli, że nie ma żadnego zagrożenie, że skoro jest wiosennie to nie ma niebezpieczeństwa - mówi Jarosław Szczyżowski, przewodnik sudecki ze Szklarskiej Poręby.
Turyści idą w góry
"Kiedy nastąpiła gwałtowna odwilż i zaczął wiać silny wiatr, zewnętrzne luźne warstwy śniegu ruszyły w dół" - pisze w swoim zbiorze opowiadań "U Stóp Śnieżki" przewodnik Marek Kazimierz Wikorejczyk. Przy Białym Jarze stanął zakaz. - Polsko-radziecka wycieczka integracyjna znak zlekceważyła. Nie było z nimi przewodnika. Grupa chciała skrócić sobie drogę i dojść do Strzechy Akademickiej. W ten sposób poderwali czoło lawiny - opowiada Szczyżowski.
19 osób pod "białą mogiłą", 5 rannych
Żywioł niszczył wszystko co napotkał po drodze. Niemal 50 tysięcy ton śniegu i lodu pędziło z olbrzymią prędkością. Lawina miała ponad 700 metrów długości, szerokość od 25 do 70 metrów, a jej czoło było wysokie na ponad 15 metrów. Jak pisał Wikorejczyk "biała mogiła" przykryła 13 Rosjan, 4 Niemców i 2 Polaków. Górski dramat trwał 48 sekund.
Piątka turystów trafiła do szpitala. Mieli szczęście, zostali odrzuceni przez lawinę podmuchem wiatru. - Poczułem silne uderzenie (...). Poniosło mnie i wlokło chyba 100 czy 150 metrów, zdarło ze mnie czapkę, buty, uderzało mną o drzewa. Czepiałem się ich, krzyczałem, ale nikogo już nie było - relacjonował jeden z ocalałych członków wycieczki.
Ponad 2 tygodnie poszukiwań
- Do akcji ratowniczej przystąpili ratownicy GOPR i batalion Wojska Ochrony Pogranicza. Polacy i Czesi. Warunki były bardzo trudne - opowiada Szczyżowski. Zmobilizowane siły przekopywały lawinisko i sprawdzały teren specjalnym sprzętem. W nocy ratownicy prowadzili akcję najpierw przy użyciu pochodni, później z pomocą przyszło wojsko. Poszukiwania trwały nieprzerwanie przez kolejne kilka dni. Do 23 marca spod śniegu wydobyto 17 ciał. Jednak akcję trzeba było przerwać ze względu na pogarszające się warunki. 2 ostatnie ofiary żywiołu odnaleziono dopiero na początku kwietnia.
Ingerencja obcego wywiadu?
- To wydarzenie uważane jest, do tej pory, za największą tragedię w całych polskich górach - wyjaśnia przewodnik ze Szklarskiej Poręby. Po zejściu lawiny plotkowano, że nie została wywołana siłami natury. Mieli ją wywołać agenci obcego wywiadu, których widzieli rzekomi świadkowie. Badania jednak wykluczyły taki obrót sprawy.
W miejscu tragedii ustawiono pamiątkowy postument. Miał być przestrogą. Jednak kilka lat później został zmieciony przez kolejną lawinę.
Lawina zabiła snowboardzistę
40 lat po dramacie członków integracyjnej wycieczki kolejną wielką lawinę wywołał prawdopodobnie snowboardzista. Jej długość miała ponad 800 metrów. Akcja ratunkowa była utrudniona m.in. przez opady śniegu, ograniczoną widoczność i zagrożenie lawinowe. Po trwających niemal dobę poszukiwaniach odnaleziono ciało 26-latka.
10 lutego tego roku w czeskich Karkonoszach zeszła jedna z największych od kilkudziesięciu lat lawina. Z relacji świadków wynika, że w miejscu zejścia lawiny mogli przebywać turyści. Informacji wciąż nie potwierdzono.
Autor: tam / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Wratislaviae Amici