Gdy w piątek rano nad Czelabińskiem wybuchł duży meteor, w rosyjskich mediach natychmiast pojawiły się doniesienia o rzekomym "zestrzeleniu" go przez wojsko. Była to jednak zwykła sensacja. Ani Rosja, ani żadne inne państwo na świecie, nie dysponuje uzbrojeniem mogącym tego dokonać. Przed powtórką Czelabińska nie ma obrony.
Jak szacują naukowcy z Rosyjskiej Akademii Nauk, meteor który w piątek wszedł w atmosferę nad Czelabińskiem, miał początkowo masę około dziesięciu ton. Pędząc z prędkością około 15-20 kilometrów na sekundę gwałtownie się nagrzał od coraz gęstszej atmosfery i eksplodował. Wyzwolił przy tym wielką energię, którą szacuje się na ekwiwalent około 500 kiloton trotylu, czyli przeciętnej wielkości bomby termojądrowej (ta z Hiroszimy miała moc kilkunastu kiloton).
Skutkiem eksplozji była silna fala uderzeniowa, która przyczyniła się do większości strat na ziemi. Okolicę zasypał też deszcz odłamków meteoru, które nie poczyniły jednak większych strat.
Magiczne uzbrojenie w Urzumce
Ponieważ w Rosji panuje silna wiara w - czasem zgoła fantastyczne - możliwości rodzimych sił zbrojnych, natychmiast liczne poważne media zaczęły donosić o rozbiciu meteoru spadającego na Czelabińsk przez rakietę. Pocisk miał zostać rzekomo wystrzelony z bazy obrony przeciwlotniczej w Urzumce.
Ministerstwo obrony po kilku godzinach zdecydowanie zaprzeczyło, ale plotka żyje swoim życiem.
Doniesienia o udziale wojska w eksplozji meteoru są powielane z pominięciem kilku istotnych faktów. Po pierwsze w okolicach Czelabińska formalnie nie stacjonuje żadna jednostka obrony przeciwlotniczej. Jedyna taka formacja, należąca do Dystryktu Wojskowego Wołga-Ural, to 297 brygada obrony przeciwlotniczej w Ufie, położonej 400 kilometrów od Czelabińska.
Nawet gdyby jedna bateria z rzeczonej 279 brygady stacjonowała w Urzumce, to i tak jej uzbrojeniem jest system Buk. To typowe rakiety przeciwlotnicze średniego zasięgu, których w ogóle nie konstruowano w celu obrony przeciwrakietowej.
Próbować "zestrzelić" meteor mogłyby systemy np. A-135 rozmieszczone na stałe wokół Moskwy, czy być może S-400, ale jego baterie są rozmieszczone tysiące kilometrów od Czelabińska.
Zaskakujący cios z nieba
Niezależnie od tego, nawet gdyby w Urzumce był najnowocześniejszy system przeciwrakietowy pokroju dopiero opracowywanego rosyjskiego S-500 lub amerykańskich SM-3 i THAAD, to prawdopodobnie ich obsługa mogłaby się jedynie przyglądać fajerwerkom na niebie.
Systemy obrony przeciwrakietowej muszą najpierw namierzyć nadlatujący obiekt i dokładnie obliczyć jego trajektorię. Radary są ściśle wyspecjalizowane w śledzeniu produktów ludzkich rąk. Wszystko co komputer uzna za niepodobne do rakiety, w tym meteor, zostanie zaklasyfikowane jako niegodne zainteresowania.
Obsługa systemu nie miałaby też możliwości uprzednio się przygotować, bowiem takich meteorów jak ten, który spadł na Czelabińsk, nikt nie śledzi, gdy zbliżają się do Ziemi. Są po prostu na tyle małe, że nie stanowią większego zagrożenia.
W okolicy naszej planety przelatuje tyle "kosmicznego gruzu", że potrzeba by wielkich środków, aby monitorować ruch wszystkich obiektów mających wpaść w atmosferę.
Pozbawieni wcześniejszego ostrzeżenia żołnierze nie mieliby czasu na reakcję. W obronie przeciwrakietowej wszystko dzieje się błyskawicznie i decydują sekundy. Ocenia się, że meteor spadał na Czelabińsk z prędkością około 15-20 kilometrów na sekundę. Obsługa rzekomych rakiet w Urzumce miałaby sekundy na reakcję, bo po chwili i tak byłoby za późno. Wystrzelona za późno rakieta nie miałaby szans przechwycić meteoru.
Ziemia obroni się sama
W skrócie: prawda jest taka, że ludzkość nie ma własnej obrony przed kawałkami kosmicznych skał, których orbita akurat przecina się z orbitą Ziemi.
Są czynione pewne wysiłki mające na celu zmianę tej sytuacji. W ramach Narodów Zjednoczonych istnieje Specjalny Komitet ds. pokojowego wykorzystania Kosmosu, w którym jest podkomisja ds. nauki i techniki, która z kolei ma grupę roboczą składającą się z kilkunastu naukowców, pracujących nad znalezieniem obrony przed asteroidami. Sprawą luźno zajmuje się też NASA.
Nie ma jednak żadnego sformalizowanego planu budowy obrony "przeciwasteroidowej". Wizje rodem z filmu "Armageddon" były, są i będą w najbliższej przyszłości czystą fantastyką. Naukowcy zgodnie uznają, że prawdopodobieństwo uderzenia w naszą planetę dużego meteorytu są znikome, a zabezpieczenie się przed taką okolicznością byłoby bardzo skomplikowane i kosztowne. O ile w ogóle możliwe. Najlepsze systemy przeciwrakietowe są jedynie częściowo skuteczne, bo nawet w warunkach testowych często zawodzą. Obrazuje to poziom naszych możliwości.
Najlepszą obroną mieszkańców planety Ziemia pozostaje ona sama, a dokładniej jej atmosfera. Codziennie wpadają w nią tony kosmicznego gruzu, które płoną nie zajmując niczyjej uwagi. Starcie z atmosferą mogą przetrwać jedynie naprawdę duże obiekty, których liczba na szczęście jest znikoma.
Jak podkreślają naukowcy, znacznie bardziej należy się obawiać wypadku w drodze do pracy.
Autor: Maciej Kucharczyk//kdj / Źródło: tvn24.pl