Przesyłki dyplomatyczne pomiędzy ambasadami, pieniądze przekazywane w kartonach, wszystko z ręki do ręki - bez śladu w dokumentach. Jeszcze rok temu Leszek Miller mówił, że takie streszczenie brzmi jak scenariusz hollywoodzkiego filmu. A to właśnie w ten sposób Amerykanie mieli kupić za 15 mln dolarów naszą "elastyczność" w sprawie tajnych więzień CIA.
Temat "wynagrodzenia", "premii", czy jakkolwiek by to nazwać, w zamian za możliwość przetrzymywania przez CIA na terytorium Polski więźniów podejrzewanych o terroryzm, długo pozostawał plotką a później nieoficjalnym doniesieniem medialnym. Kiedy w styczniu ubiegłego roku "Washington Post" po raz pierwszy napisał o tym, że w 2003 r. Polska dostała za swoją przychylność dla tajnego ośrodka CIA 15 mln dolarów, niewielu polityków chciało to komentować.
Trochę śmieszne, trochę straszne
- Dla mnie to śmieszne. Brzmi jak scenariusz hollywoodzkiego filmu - mówił Leszek Miller, szef rządu w latach 2001-2004. To właśnie on nadzorował działanie służb specjalnych wtedy, gdy na Mazurach lądowały samoloty CIA. - Żaden premier nie powinien o czymś takim wiedzieć nigdy. Tak jak żaden premier nie powinien wiedzieć o żadnych operacjach, które są dokonywane, bo siłą pracy wywiadu, zwłaszcza wywiadu, jest działanie w warunkach bardzo dyskretnych - tłumaczył wtedy.
Ale dzisiaj, po publikacji przez amerykański Senat kilkusetstronicowego raportu, temat tajnych więzień CIA w Europie przestał być jedynie "faktem medialnym".
W dokumencie nie padły wprawdzie nazwy konkretnych państw, w których mieli być przetrzymywani więźniowie, ale pojawiły się wzmianki, które wcześniej podawano w kontekście więzień CIA w Polsce. W raporcie stwierdza się na przykład, że Amerykanie przekazali jednemu z państw kwotę opiewającą na "miliony dolarów" w zamian za możliwość przetrzymywania domniemanych terrorystów i że państwo to stało się od tego momentu bardziej "elastyczne" pod tym względem.
150 kg w pudłach. Sceny jak z filmu
Jak te pieniądze miały trafić do polskich służb i w czyje konkretnie ręce? Dziennikarze "Washington Post" rzeczywiście opisywali tę transakcję jak gdyby przeprowadzano ją na potrzeby scenariusza jakiegoś sensacyjnego filmu. 15 mln dolarów dla polskiej Agencji Wywiadu miały ich zdaniem trafić w dwóch dużych pudłach.
Biorąc pod uwagę, że amerykański banknot waży 1 gram a najwyższy nominał pozostający w obiegu to 100 dolarów, przesyłka ważyła przynajmniej 150 kg. Do amerykańskiej ambasady w Warszawie nadana została jako poczta dyplomatyczna w Niemczech. Gdy już znalazła się u nas dwaj "wysocy rangą oficerowie CIA" przewieźli ją bezpośrednio do siedziby Agencji Wywiadu. Pieniądze miał tam odebrać osobiście ówczesny zastępca dyrektora AW, płk Andrzej Derlatka i jego dwaj współpracownicy - pisał "Washington Post".
Taki sposób przekazania pieniędzy wybrać miała strona polska - po to, by po przesyłce nie został żaden elektroniczny ślad. Pod koniec stycznia ubiegłego roku dziennikarz "Gazety Wyborczej" Wojciech Czuchnowski pisał jednak, że z zaksięgowaniem pieniędzy pochodzących od CIA i tak były problemy.
Przepis dla księgowego?
W powstającej w 2002 roku ustawie regulującej działanie polskich służb wywiadowczych zapisano, że "w ABW i AW mogą być gromadzone, na wyodrębnionym rachunku bankowym, środki specjalne, których wpływy pochodzą z zadań i przedsięwzięć realizowanych we współpracy ze służbami specjalnymi innych państw". Według "Gazety" zapis ten powstał najprawdopodobniej tylko po to, by "zalegalizować" miliony z CIA - zwłaszcza, że już w listopadzie 2004 roku punkt, o którym mowa, zniknął z treści ustawy o Agencji Wywiadu.
Jeden z anonimowych rozmówców "Gazety" twierdził jednak wówczas, że przekazane przez Amerykanów dolary nie były żadną "premią" za zgodę na tajne więzienie. - Te pieniądze były przeznaczone na operacje specjalne, które prowadziliśmy z Amerykanami w Afganistanie i innych krajach. Potrzebowaliśmy ekspertów, środków na akcje i wyposażenia - tłumaczył informator. Dziś po tych milionach nie mogłoby być już śladu bo zostałyby wydane.
Kwaśniewski: Pieniądze były, ale nie za "obiekt w Kiejkutach"
Podobne zapewnienia składał w środę były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Przyznał on wprawdzie po raz pierwszy, że w czasie, o którym mowa w raporcie amerykańskiego Senatu, rzeczywiście jakieś pieniądze zostały przekazane polskiemu wywiadowi. Ale nie miało to nic wspólnego "z obiektem w Kiejkutach" i "pogłębioną współpracą wywiadowczą" między Polską a USA. - Zaprzeczam tym informacjom, mam informację, której ufam, pieniądze nie miały związku z tą akcją, raport w tym zakresie się myli - zapewniał były prezydent.
Według Kwaśniewskiego taki rodzaj finansowego wsparcia dla naszych służb był też "zgodny z prawem" i praktykowany od początku lat 90.
Autor: ŁOs//gak / Źródło: tvn24.pl, "Washington Post", "Gazeta Wyborcza"
Źródło zdjęcia głównego: tvn24