19 rannych, 12 poszkodowanych policjantów, 72 zatrzymane osoby, zniszczone auta i spalona tęcza na Placu Zbawiciela - to najnowszy, podany przez policję bilans "Marszu Niepodległości" zorganizowanego w poniedziałek przez środowiska narodowe. Pochód został rozwiązany przez ratusz, na żądanie policji.
Jak poinformował rzecznik komendanta głównego policji insp. Mariusz Sokołowski, w poniedziałek w stolicy odbyły się trzy zgromadzenia publiczne i 11 imprez masowych. - Łącznie we wszystkich manifestacjach wzięło udział 66 tys. osób - powiedział Sokołowski.
Ogółem w całym kraju policja zabezpieczała w poniedziałek 556 uroczystości (w tym 43 zgromadzenia publiczne). Uczestniczyło w nich ponad 241 tys. osób. W całym kraju zatrzymano 79 osób.
Burdy w stolicy
Marsz zorganizowany został przez Stowarzyszenie "Marsz Niepodległości" we współpracy z Młodzieżą Wszechpolską i Obozem Narodowo-Radykalnym z okazji 11 listopada. Według organizatorów, uczestniczyło w nim kilkadziesiąt tysięcy osób. Demonstracja wyruszyła po godz. 15 sprzed Pałacu Kultury i Nauki. Trasa marszu wiodła ulicami: Marszałkowską, Waryńskiego, Puławską, Goworka, Spacerową, Belwederską, Al. Ujazdowskimi do pl. na Rozdrożu.
"Polska to my"
Uczestnicy marszu nieśli biało-czerwone flagi, wielu z nich ubranych było w koszulki i szaliki w polskich barwach, były też emblematy klubów sportowych. Skandowano m.in. "Polska to my, a nie Donald i jego psy", "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę", "Norymberga dla komuny", "Znajdzie się cela dla Jaruzela", na transparentach były hasła: "Wolna Polska bez islamu", "Niepodległość nie dla idiotów/ nie dla lemingów". W przemarszu wzięli udział - poza polskimi uczestnikami - także przedstawiciele ugrupowań narodowych m.in. z Węgier, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i osoby maszerujące pod flagami Flandrii.
Zaatakowali skłot
Już niecałą godzinę po starcie doszło do pierwszych zajść. Od marszu odłączyło się kilkuset uczestników; poszli na ul. Skorupki, przed skłot Przychodnia. Tam doszło do przepychanek, rzucania kamieniami, kostkami bruku i butelkami w okna. Takimi samymi przedmiotami odpowiadali ludzie znajdujący się wewnątrz i na dachu budynku. Kilka osób zostało poturbowanych, przyjechały karetki pogotowia. Powybijano szyby w samochodach stojących w okolicy. Spłonęły dwa auta. Jak poinformował w oświadczeniu Kolektyw Syrena, występujący w imieniu mieszkańców skłotów przy ul. Skorupki (Przychodnia) i Wilczej (Syrena), uczestnicy marszu napadli na budynki, wdarli się do budynków uzbrojeni w maczety, butelki, pałki, którymi zaatakowali osoby znajdujące się w środku, m.in. ośmioro dzieci w wieku od 3 do 14 lat. Rzecznik KGP powiedział, że policja nie chroniła skłotów, bo trudno było przewidzieć, co zostanie zaatakowane, a zgodnie z ustaleniami z organizatorami marszu policja trzymała się w pewnej odległości od niego. Porządek w pobliżu obu skłotów przywrócono po interwencji policji (służby organizatora, choć próbowały, nie dały sobie rady). Wieczorem skłot Przychodnia był otoczony kordonem policji.
Podpalona tęcza i budka ambasady rosyjskiej
Do kolejnych starć doszło przy skrzyżowaniu ul. Marszałkowskiej i Wilczej. Tu również w stronę policjantów poleciały butelki, kamienie i petardy. Na Placu Zbawiciela podpalono instalację "Tęcza", która została naprawiona zaledwie kilka dni wcześniej. Podczas gaszenia strażacy zostali obrzuceni kamieniami i flarami. Przez niektórych instalacja kojarzona jest ze środowiskiem LGBT (lesbijek, gejów, osób biseksualnych i transseksualnych), którego symbolem jest tęczowa flaga. Instalacja była już kilkakrotnie podpalana.
Kiedy "Marsz Niepodległości" przechodził ulicą Spacerową, na tyłach ambasady rosyjskiej podpalono budkę policji ochraniającej budynek. Kilku uczestników marszu próbowało wspiąć się na ogrodzenie, na teren ambasady rzucano petardy i race. Spalono też stertę śmieci na podwórku sąsiadującej z ambasadą kamienicy. Uderzony został także reporter Polskiej Agencji Prasowej. Podpalone zostało kolejne auto. Gdy podpalono budkę, od strony ul. Spacerowej nie było policji. Rzecznik KGP zapewnił jednak, że funkcjonariusze byli na terenie ambasady.
Ratusz rozwiązuje zgromadzenie
Przed godz. 17 marsz został rozwiązany. Decyzję podjął stołeczny ratusz na "wyraźne żądanie" policji. Wcześniej doszło do zamieszek. Policja wezwała uczestników marszu do zachowania zgodnego z prawem i ostrzegła przed użyciem pałek, armatek wodnych, gumowych kul i środków chemicznych. Pomimo rozwiązania zgromadzenia, marsz był kontynuowany do pl. Na Rozdrożu. Potem część uczestników poszła na Agrykolę, tam odbył się wiec, który został zgłoszony jako osobne zgromadzenie.
Ranni policjanci
W bójkach z chuliganami rannych zostało 19 uczestników marszy, spośród nich 14 przewieziono do szpitali. Miały one m.in. urazy głowy i złamania nosa. Wszystkie osoby były przytomne. Pięciu poszkodowanym udzielono pomocy medycznej na miejscu zdarzenia. Rannych zostało 12 policjantów.
Policja zatrzymała 72 osoby. Wśród nich jest jedna podejrzewana o podpalenie instalacji "Tęcza" i trzy - w związku z podpaleniem budki strażniczej przy ambasadzie i próbami wejścia na jej ogrodzenie.
Insp. Mariusz Sokołowski poinformował na antenie TVN24, że policja przejrzy zapis monitoringu, by dotrzeć do osób, które były agresywne.
Premier: to nie do zaakceptowania
Premier Donald Tusk komentując burdy powiedział, że to, co się stało, "jest nie do zaakceptowania." Szef rządu wyraził ubolewanie z powodu aktów agresji wobec ambasady rosyjskiej. - Nie może być przyzwolenia, nie może być politycznej akceptacji dla tego typu zdarzeń - podkreślił premier.
Zdaniem Joanny Trzask-Wieczorek, burdy z udziałem zamaskowanych osób potwierdzają konieczność dalszej dyskusji nad zakazem zakrywania twarzy przez uczestników takich zgromadzeń.
Organizatorzy się bronią
Według prezesa Stowarzyszenia Marszu Niepodległości Witolda Tumanowicza "z punktu widzenia bezpieczeństwa decyzja o rozwiązaniu marszu nie miała żadnego znaczenia", a mogła wprowadzić chaos.
- Tak czy inaczej, my ochranialiśmy marsz do końca, straż marszu do końca przeprowadzała ludzi, aby mogli pójść na Agrykolę - przekonywał.
- Marsz można rozwiązać, ale narodu nie można zdelegalizować - mówił Artur Zawisza podczas wiecu w Parku Agrykola.
Z kolei Krzysztof Bosak podkreślał, że organizatorzy "odpowiadali za bezpieczeństwo uczestników marszu, a nie za wszystkich ludzi w Warszawie."
Z nowymi przepisami
W tym roku zgromadzania publiczne 11 listopada po raz pierwszy odbywały się pod rygorem znowelizowanej ustawy Prawo o zgromadzeniach, co oznacza m.in., że trasy manifestacji nie nakładają się i nie przecinają. Po ubiegłorocznych zajściach na komisariaty doprowadzono 176 osób, z których 21 zatrzymano. Rannych zostało 22 policjantów; straty oszacowano na ponad 80 tys. zł. Nowe przepisy zobowiązują organ gminy do delegowania swoich przedstawicieli na zgromadzenia, jeżeli przewidywana liczba uczestników jest większa niż 500 lub istnieje niebezpieczeństwo naruszenia porządku publicznego. Przepisy przewidują karę grzywny dla przewodniczącego zgromadzenia, jeśli nie wykonuje on swych obowiązków i nie przeciwdziała naruszeniom porządku publicznego. Pierwotnie prezydencki projekt noweli ustawy o zgromadzeniach wprowadzał zakaz zakrywania twarzy. Zmiana ta nie została ostatecznie wprowadzona.
Autor: rf, db/tr/kdj / Źródło: PAP, TVN24