"Nie zaistniały nowe fakty, by wznowić prace komisji Millera"

Gościem "Kropki nad i" był Maciej Lasek
Gościem "Kropki nad i" był Maciej Lasek
Źródło: tvn24

- Ekspertyzy nie potwierdziły w pobranych próbkach środków bojowych - zapewnił w programie "Kropka nad i" TVN24 były członek komisji Jerzego Millera Maciej Lasek. W związku z tym - jak stwierdził - nie zaistniały nowe fakty, aby wznowić prace komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.

- Żaden z zebranych przez nas dowodów ani ekspertyzy nie potwierdzały hipotezy wybuchu. Ustalenia naszego raportu - póki co - są niepodważalne - ocenił Lasek.

Jak zauważył, trotyl czy nitrogliceryna, które - jak początkowo podała "Rzeczpospolita" miano znaleźć we wraku samolotu - są "materiałami prymitywnymi". - Trotylem to można by zburzyć most - powiedział ekspert, dodając, iż obecnie przy eksplozjach wykorzystywane są materiały bardziej efektywne.

Wtorkowa "Rzeczpospolita" podała, że polscy prokuratorzy i biegli, którzy ostatnio badali wrak tupolewa w Smoleńsku, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych - trotylu i nitrogliceryny. Informacje te zdementowała warszawska Wojskowa Prokuratura Okręgowa. We wtorek po południu z tego twierdzenia wycofała się też redakcja dziennika. "To mogły być te składniki, ale nie musiały" - napisano.

Lasek: Analiza źródeł nie potwierdza wypowiedzi Musia

Lasek: Analiza źródeł nie potwierdza wypowiedzi Musia

Analiza źródeł nie potwierdza wypowiedzi Musia

Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych odniósł sie również do wypowiedzi chorążego Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40 w Smoleńsku. Muś zeznał przed prokuraturą wojskową, że Rosjanie sprowadzali samoloty - Tu-154M i Jak-40 - do wysokości 50 metrów.

Były członek komisji Millera poinformował, że w celu sprawdzenia tych informacji zbadano trzy nagrania: voice recordera samolotu Jak-40, zapisu z kokpitu tupolewa oraz zapisu z magnetofonu na stanowisku sterowania ruchem w wieży w Smoleńsku.

- Analiza wszystkich tych trzech źródeł nie potwierdza wypowiedzi Musia. Nie ma w tych materiałach żadnej wzmianki o zezwoleniu kontrolerów do 50 m - zapewnił.

W poniedziałek stołeczna prokuratura poinformowała, że sekcja zwłok technika pokładowego wykazała, że popełnił on samobójstwo. Według prokuratury, nie stwierdzono obrażeń, które wskazywałyby na udział osób trzecich. Zwłoki 42-letniego byłego podoficera znalazła żona w piwnicy w bloku w Piasecznie, w którym mieszkali.

Nie było wybuchu, było zderzenie z brzozą

Lasek pytany był też o argumenty potwierdzające hipotezę wybuchu na pokładzie Tu-154, formułowane przez ekspertów ds. lotnictwa, których zgromadził zespół parlamentarny ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154 Antoniego Macierewicza. Były członek komisji Millera zwrócił uwagę na to, iż specjaliści ci nie byli na miejscu katastrofy, a poza tym nie mają oni dostępu do pełnych danych. Zauważył też, że odrzucają oni "pewne fakty", koncentrując się na takich, które potwierdzają ich tezę.

Obalając tezę o eksplozji na pokładzie prezydenckiego samolotu, Lasek wskazał na trzy elementy, które - gdyby do tego doszło - powinny zaistnieć. Po pierwsze - tzw. fala uderzeniowa, czyli nagły wzrost ciśnienia, który powinien pozostawić ślady na kadłubie samolotu. Po drugie - skok temperatury, a ten spowodowałby nadtopienie fragmentów konstrukcji maszyny. Po trzecie - na szczątkach samolotu powinny się znajdować pochodne materiałów wybuchowych z powodu niecałkowitego spalenia.

Poza tym - jak dowodził Lasek - gdyby doszło do eksplozji, szczątki samolotu byłyby ułożone zupełnie inaczej, tzn. rozsypałyby się we wszystkie strony. Tymczasem - przypomniał - samolot po zderzeniu z brzozą obrócił się dopozycji plecowej, a następnie uderzył w ziemię.

Eksperci Macierewicza uważają jednak, że do zderzenia z brzozą w ogóle nie doszło. Tymczasem Lasek przekonywał, że na skrzydle samolotu widoczne są ślady zderzenia się maszyny z drzewem. - Widać elementy brzozy - drzazg, trocin - mówił. Zauważył też, że można było zaobserwować "charakterystyczne spęczenie pokrycia skrzydła".

- Gdyby samolot przyziemił w locie symetrycznym, bez zderzenia się z żadną z przeszkód, to niewykluczone, że część pasażerów miałaby szansę przeżyć - ocenił.

Odpierając argument o barku karteru po uderzeniu samolotu, podkreślił, że teren w okolicy lotniska był podmokły, a to zmienia charakter uderzenia. - Tu była inna konfiguracja zderzenia z ziemią. Nie było miejsca na krater, było to uderzenie styczne do ziemi - tłumaczył Lasek.

Autor: MON / Źródło: tvn24

Czytaj także: