Choć nikt nie dawał jej szans na przeżycie, to kilka dni temu lekarze wybudzili ją ze śpiączki farmakologicznej. Pani Bernadeta od półtora miesiąca walczy o życie w szpitalu. Pijany mąż miał oblać ją benzyną i podpalić. - "Mówili, że jak przeżyje, to będzie cud" - mówi w rozmowie z "Uwagą" TVN brat kobiet.
Do tragedii doszło pod koniec sierpnia w Wolbromiu (woj. małopolskie). Kiedy strażacy przyjechali na miejsce, zastali murowany dom, z którego okien wydobywały się płomienie, i 37-letnią kobietę, której razem z trójką dzieci, udało uciec się z budynku. Dzieciom nic się nie stało.
Według zgłoszenia mąż miał oblać kobietę i budynek łatwopalną substancją, a następnie podpalić.
- Usłyszałam, że wchodzi do domu. Myślałam, że położy się normalnie w salonie na sofie i pójdzie spać, ale usłyszałam, że wchodzi do sypialni, zamyka drzwi. I usłyszałam, że coś się w sypialni tłucze - opowiada w rozmowie z "Uwagą" TVN córka pani Bernadety, 14-letnia Kamila, na której oczach rozegrała się tragedia.
- Obudziłam brata, który był na łóżku obok. Albert pobiegł do sypialni, ja zaraz za nim pobiegłam. Próbował otworzyć drzwi, ale Mirek (ojciec - red.) trzymał te drzwi swoim ciałem - wspomina i dodaje, że gdy w końcu udało się dostać do sypialni, kobieta cała stała już w płomieniach. - Mama się już wtedy paliła - mówi. Razem z bratem zaczęli oblewać ją wodą.
Oparzenia trzeciego stopnia
Stan pani Bernadety od początku był krytyczny. Kobieta od razu została przewieziona do krakowskiego szpitala im. Rydygiera. Lekarze ocenili, że jej obrażenia są bardzo rozległe, ma oparzenia trzeciego stopnia.
- Mówili, że jak przeżyje, to będzie cud z tak rozległymi obrażeniami. Miała poparzone 73 proc. ciała plus drogi oddechowe i płuca - wspomina w "Uwadze" TVN Adam Siuzdak, brat pani Bernadety.
Problemy z alkoholem?
Bernadeta i jej mąż Mirosław zamieszkali razem w Wolbromiu w 2009 roku. Mężczyzna pracował jako operator maszyn kablowych w dużym zakładzie produkcyjnym. Wziął kredyt i kupili dom. Rok później pobrali się, a potem urodziła się ich obecnie 4-letnia córka. Razem wychowywali też 14-letnią dziewczynę i 17-letniego chłopca, dzieci z poprzednich związków pani Bernadety.
- Czasem się żaliła do mnie, że [on - red.] pije, że nie pomaga. Jak pił, to nie dawał na nic - mówi pan Adam i dodaje, że jego siostra każdy zarobiony grosz inwestowała w dom albo w dzieci. - Cały czas tak było, z jednej pracy do drugiej - mówi. Według córki pani Bernadety, Kamili partner jej matki początkowo ukrywał problem alkoholowy, ale z czasem się to zmieniło. - Chodził zazwyczaj do piwnicy i tam właśnie pił. To się nasilało z czasem - mówi.
- Jeżeli jemu coś nie pasowało w zachowaniu mamy, a tak praktycznie było zawsze, to nie odzywał się miesiącami - opowiada córka kobiety.
Kiedy Pani Bernadeta walczy o zdrowie w szpitalu, dziećmi opiekuje się jej kuzynka Danuta. To jej często kobieta zwierzała się ze swoich problemów. - Nie zawsze były złe te relacje. Czasami było normalnie. Mieli wspólne plany, co będą robić... - mówi Danuta Florek. - Jak Mirek wpadł w ten swój ciąg, to wszystko się psuło. Bardzo się to na niej odbijało. Później zobojętniała - wspomina. Jak twierdzi, po ostatniej rozmowie kuzynka sprawiała wrażenie, że od mężczyzny w końcu odejdzie.
Nie przyznaje się do winy
Mirosław W., 48-latek, w chwili zatrzymania miał prawie 1,5 promila alkoholu we krwi. Trafił do szpitala, bo doznał niewielkich poparzeń i tam prokuratorzy przedstawili mu zarzuty usiłowania zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, spowodowania pożaru i narażenia na niebezpieczeństwo dzieci. Sąd zadecydował o tymczasowym aresztowaniu go na trzy miesiące, ale za popełnione czyny grozi mu dożywocie.
- Obecnie możemy opierać się wyłącznie na jego wyjaśnieniach, że awantura z żoną, wytykanie mu, że jest pod wpływem alkoholu, spowodowało tę akcję z jego strony - mówi Janusz Hnatko z Prokuratury Okręgowej w Krakowie. - On nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co zaszło. Twierdzi, że z jednej strony polał, ale nie przyznaje się do tego, że podpalił. Bardzo tego oczywiście żałuje, nie chciał nikomu zrobić krzywdy - dodaje i zapowiada, że te wyjaśnienia oceni biegły.
Nie chcą wracać
Lekarze wybudzili panią Bernadetę ze śpiączki farmakologicznej. Jej stan nadal jest bardzo poważny, ale to przełom w jej leczeniu. - Ucieszyła się, w oczach to było widać - mówi pan Adam, brat kobiety.
- Po takim oparzeniu nie da się już być w pełni sprawnym człowiekiem. Nie ma takiej możliwości - mówi Roman Wach, lekarz ze szpitala im. L. Rydygiera w Krakowie.
Dom pani Bernadety nie nadaje się do zamieszkania. Dzieci zresztą nie chcą już tam mieszkać. Spłonęły ich ubrania, ulubione zabawki, wszystko.
Autor: js/kk / Źródło: Uwaga TVN