Widziałem ewidentne kłamstwa i mijanie się z faktami - powiedział w "Kropce nad i" były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych dr Maciej Lasek. Skomentował w ten sposób ustalenia zaprezentowane w poniedziałek przez podkomisję do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej.
Podkomisja Wacława Berczyńskiego podczas poniedziałkowej prezentacji stwierdziła, że:
- Od samego początku zachowanie rosyjskich nawigatorów na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. odbiegało od przyjętych standardów. Wiedzieli, że sytuacja samolotu będzie trudna. Nie tylko nie informowali o tym załogi Tu-154M, ale kontynuowali wprowadzanie jej w błąd. Działania strony rosyjskiej musiały doprowadzić do katastrofy.
- Prawdopodobnym powodem niemożności natychmiastowego odejścia na drugi krąg była seria awarii, która rozpoczęła się w odległości około 2,5 km od lotniska a została zarejestrowana przez aparaturę na pokładzie tupolewa.
- Destrukcja lewego skrzydła Tu154 rozpoczęła się jeszcze przed przelotem nad brzozą (przy czym według ustaleń komisji Millera tupolew nie "przeleciał nad brzozą", lecz się z nią zderzył - red.), mają o tym świadczyć odłamki leżące kilkadziesiąt metrów wcześniej. Pierwszy ze znalezionych odłamków samolotu miał leżeć 45 metrów przed brzozą.
- Badania przeprowadzone przez Wojskową Akademię Techniczną w tunelu aerodynamicznym pokazują że oderwanie lewego skrzydła na długości sześciu metrów nie może spowodować obrócenia samolotu i przeszkodzić w jego dalszym locie. - Ostatnia faza tragedii w Smoleńsku spowodowana była eksplozją, do której doszło w kadłubie i która zniszczyła samolot, rozbijając go na fragmenty i dziesiątki tysięcy odłamków, równocześnie zabijając pasażerów.
- Pierwsze elementy lewego skrzydła zaczęły spadać na ziemię około 900 m przed początkiem pasa startowego.
- W wyniku eksplozji w kadłubie, centropłacie oraz w skrzydłach, konstrukcja Tu-154M została rozerwana.
- Na wrakowisku znaleziono co najmniej cztery ciała ofiar, noszące ślady działania wysokiej temperatury, której w tych przypadkach nie można wytłumaczyć bliskością pożarów naziemnych. - Awarie w ostatnich sekundach lotu, rozlokowanie szczątków wraku, specyficzny charakter obrażeń ciał kazały podkomisji ds. ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej potraktować możliwość wystąpienia eksplozji całkiem realnie.
- Najbardziej prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową.
"Ewidentne kłamstwa"
Maciej Lasek skomentował te tezy w "Kropce nad i". Jak powiedział, widział "ewidentne kłamstwa lub mijanie się z faktami".
- To materiał - ja bym go nazwał propagandowy - nastawiony na utwierdzenie w wierze co do hipotetycznych przyczyn tego wypadku bardzo konkretną niewielką grupę osób - dodał.
Stwierdził, że to "fantasmagorie przedstawione przez ludzi, którzy nigdy nie badali wypadków lotniczych".
"Nie słyszałem o bezgłośnym wybuchu"
Lasek odnosząc się do tezy podkomisji, że prawdopodobnie przyczyną eksplozji w kadłubie był ładunek termobaryczny powiedział, że pirotechnicy, którzy przeprowadzili badania na miejscu w Smoleńsku pobrali próbki z wraku i jednoznacznie wykluczyli eksplozje materiałów wybuchowych, a także wybuch przestrzenny, czyli tak zwanej bomby termobarycznej.
Dodał, że taka bomba spowodowałaby rozrzut samolotu na dużej przestrzeni. Zwrócił uwagę, że "kadłub zachował praktycznie integralność do zderzenia z ziemią".
- Rejestratory, które pracowały do zderzenia z ziemią, rejestrator głosu nie nagrał odgłosu wybuchu. Rejestrator parametrów lotu nie nagrał wzrostu ciśnienia - mówił Lasek.
Zaznaczył, że nie słyszał o "bezgłośnym wybuchu". - Być może jest to nowe osiągnięcie podkomisji pana Berczyńskiego albo nowa teoria o bezgłośnym wybuchu - dodał.
Lasek: nawet pilot Iła-76 sobie nie poradził
Lasek skomentował także stwierdzenie podkomisji, że samoloty, które leciały do Smoleńska przed polskim Tu-154M, były sprowadzane zgodnie z przepisami i starannością, a przy lądowaniu polskiego samolotu panował chaos.
- Świadkowie, którzy obserwowali podejście Iła-76 twierdzą zgodnie, że niewiele brakowało by przy pierwszym podejściu samolot zahaczył skrzydłem o ziemię. Kontrolerzy rosyjscy obserwując to, co się działo, można powiedzieć, przejawiali olbrzymie zdenerwowanie - powiedział Lasek.
Zwrócił uwagę, że pilotem Iła-76 był ppłk Frołow, który na tym lotnisku latał bardzo długo. - Nawet on sobie w tych warunkach nie poradził. W tych warunkach nie można było wylądować - dodał.
Podkreślił, że Ił-76 nie wylądował, mimo że chciał dwukrotnie.
"Znaleziono jeden element"
Były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych odniósł się także do twierdzeń podkomisji, że destrukcja lewego skrzydła Tu154 rozpoczęła się jeszcze przed przelotem nad brzozą. Według podkomisji miałyby o tym świadczyć odłamki leżące kilkadziesiąt metrów wcześniej.
Lasek podkreślił, że w 2012 roku znaleziono jeden element 40 metrów przed brzozą o wymiarach 16 na 18 cm w miejscu, w którym samolot ścinał drzewa o średnicy 10 cm zanim zderzył się z brzozą.
Dodał, że "blaszane ptaki", o których wspomina podkomisja, to fragmenty konstrukcji skrzydła, które zostały oderwane ze struktury w momencie przecinania skrzydła przez brzozę.
"Rosyjscy kontrolerzy starali się zniechęcić polską załogę do lądowania"
Lasek odnosząc się do tez o wprowadzaniu w błąd pilotów Tu-154M przez kontrolerów powiedział, że patrząc na to co się stało w Smoleńsku i niewłaściwe komendy, które były wydawane - to też element zaczerpnięty z raportu komisji Millera - trzeba zwrócić uwagę, że rosyjscy kontrolerzy starali się zniechęcić polską załogę do tego, żeby lądowała w Smoleńsku.
- To przecież wcześniej poprzez kontrolerów białoruskich przekazano, że widzialność jest ponad dwukrotnie mniejsza niż minimum dla lotniska. Potem kontroler lotniska w rozmowie z kapitanem Protasiukiem mówi: warunków do przyjęcia nie ma - relacjonował.
Zaznaczył, że jednym z błędów, które wytknęła komisja Millera, był brak wystarczającej odwagi kontrolerów, żeby zamknąć lotnisko licząc na to, że polska załoga zastosuje się mimo wszystko do przepisów, restrykcji, które nakazują przerwać zniżanie, jak się nie widzi ziemi.
"Nie pozwolono im być dobrymi lotnikami"
Lasek ocenił, że zespół podkomisji "pogrążył" na zaprezentowanym filmie polskich pilotów. Według podkomisji, Polacy spodziewali się, że na wysokości 100 m zostanie im podana komenda "co do tego co mają dalej robić i oczywiście, że będą dalej precyzyjnie prowadzeni zgodnie z zasadami sztuki nawigatorskiej". "Stało się jednak inaczej. Gdy Tu-154M znalazł się na wysokości 100 m, nawigatorzy milczeli i żaden z nich, (mjr Wiktor) Ryżenko, (ppłk Paweł) Plusnin czy (płk Nikołaj) Krasnokucki, nie wydał wymaganej komendy odejścia na drugi krąg" - podała podkomisja.
- Według wszystkich regulaminów (..,) pilotowi nie wolno się zniżać poniżej wysokości minimalnej, która została określona albo dla jego uprawnień, albo dla lotniska. Czyli, jeśli nie widzi (pilot - red.) ziemi nie wolno mu nawet o metr zniżyć się. Natomiast tutaj, jeśli słyszymy od narratora tego filmu, że załoga czekała na komendę odejścia na drugi krąg i jednocześnie nie widząc ziemi, dalej się zniżała, to rzeczywiście albo mamy do czynienia z załogą całkowicie niewyszkoloną, nie stosującą się do świętych zasad w lotnictwie, albo z opinią osób, które nigdy nie zajmowały się badaniem katastrof lotniczych - podkreślił Lasek.
Zauważył, że nikt z podkomisji nie jest w stanie odpowiedzieć rzeczowo, dlaczego pilot mający świadomość tego, co się dzieje łamie zasady bezpieczeństwa.
Zdaniem Laska doprowadziło do tego słabe wyszkolenie i brak lotów treningowych. - Załoga jest taka jakiej pozwolono jej być. To byli młodzi lotnicy, którym nie pozwolono być dobrymi lotnikami - stwierdził.
"Rzeczywistość mieliśmy zapisaną w rejestratorach"
Lasek mówił, że komisja Millera, która w lipcu 2011 roku opublikowała raport na temat przyczyn katastrofy nie musiała przeprowadzać eksperymentów, które mogłyby członkom zespołu w jakiś sposób przybliżyć rzeczywistość.
- Rzeczywistość mieliśmy zapisaną w rejestratorach parametrów lotu i głosu a jednocześnie nie jest prawdą, że nie przeprowadzaliśmy eksperymentów - powiedział.
Dodał, że komisja przeprowadziła chociażby eksperyment na samolocie Tu-154 numer 102.
Badanie katastrofy smoleńskiej w Polsce przeprowadziła Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. W opublikowanym w lipcu 2011 r. raporcie, komisja ta stwierdziła, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a w konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.
ZOBACZ CAŁY PROGRAM "KROPKA NAD I":
Autor: js//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24