Podbierają klientów, jeżdżą bez zezwoleń, nikomu nie zgłaszają zarobków. Czysty zysk kierowców busów, to klęska PKS-u, który traci pasażerów. Reporterka TVN 24 sprawdziła, jak wygląda walka o klienta we Wrocławiu.
Kilkanaście minut przed przyjazdem autobusu PKS na przystanku pojawia się kierowca busa. Podchodzi do pasażerów i proponuje podwózkę. Szybciej niż autobus, ale niekoniecznie taniej. W dodatku bez biletu, ubezpieczenia, często bez licencji. Na wrocławskim dworcu mówią o nich „złodzieje klientów”.
„Za dyszkę pojedziemy?”
- Wraca pani do Dzierżoniowa? – takim pytaniem powitał mnie kierowca, kiedy razem z innymi osobami czekałam na autobus. Przede mną umówił już pięciu pasażerów, którzy zamiast PKS-em pojadą busikiem. Ustalamy cenę.
- Za dyszkę pojedziemy mam nadzieję? – zasugerował. - Oni (PKS – przyp. red.) poobniżali bilety studentom i teraz do Dzierżoniowa jeżdżą za 8 zł, u nas jest za 10 zł. Jak komuś się nie podoba to zostaje autobus. On zabiera 30 osób, a ja zabieram 7, 6 albo 8 . Dla mnie każda złotówka się liczy – wyjaśnił. Zgodziłam się na 10 zł.
Kierowcom najczęściej udaje się zapełnić wszystkie miejsca. Na każdej z ośmiu osób PKS traci średnio 10 zł. Jeden bus jest w stanie wykonać 10 przejazdów dziennie w dwie strony. Razem z moim kierowcą, jeździ jeszcze dwóch innych. Dzienna strata PKS-u rośnie więc do 2400 zł.
„Proszę pasy pozapinać”
Kiedy zbiera się cała grupa kierowca każe nam iść do busa. Nie ma umowy z PKS-em, więc nie wolno mu podjeżdżać na przystanek. Do granatowego auta zaparkowanego obok dworca trzeba podejść.
- Proszę pasy pozapinać, będziemy jechać bardzo szybko – takimi słowami zaczyna podróż kierowca. Otwiera okna, włącza radio i ruszamy. Z rozmowy z nim dowiaduję się, że busik jeździ o różnych porach, ale codziennie o 17.00 podjeżdża na dworzec.
- Najlepiej spisać sobie do mnie numer telefonu i zadzwonić jak jest potrzeba przyjazdu albo wyjazdu. Jeździmy sobie we trzech, pan Leszek i kolega Wojtek - informuje kierowca, który przedstawił mi się jako Krzysiek.
Papież i cztery litery
Busikarz przyznaje, że kierowcy autobusów ich nie lubią. Wyzywają od złodziei, grożą sądem. Jeden, którego nazywają „fotografem” przez jakiś czas robił im zdjęcia, ale już sobie z nim poradzili.
– Wojtek podszedł do niego , uderzył w aparat, ten rozpadł się na ziemi i od tamtej pory trochę wyluzował – opowiada Krzysiek. Najbardziej zapamiętał jednak kierowcę z Bielawy. – Na mój widok opuścił spodnie do połowy i pokazał mi cztery litery – wspomina.
Według niego każdy powinien jeździć z kim chce, a PKS-owi nie robi różnicy czy na pokładzie jedzie 30 osób czy 2. Krzysiek twierdzi, że płaci podatki, ale biletu za przejazd nie wydaje. Pieniądze chowa do kieszeni. Uważa, że może prowadzić przewozy. - Na przejazd mogę się umówić nawet z papieżem – mówi.
„Będę robił to co robię”
Życie busikarza, który podbiera klientów nie jest jednak łatwe.
– Na nas są wszystkie służby postawione. Policja, policja skarbowa, inspekcja transportu, urząd skarbowy – wylicza. Kontrole mogą być bardzo dotkliwe i długotrwałe. Jeśli kierowca nie ma licencji to dostaje 8 tys. zł mandatu. Ludzie jednak i tak chcą z nimi jeździć.
- Ja jeżdżę trzeci rok, chłopaki jeżdżą po 10 lat. Mamy dużo stałych klientów, szczególnie studentów. Czasami muszę odmawiać, bo już nie ma miejsca – przyznaje.
Brak pasażerów dotkliwie odczuł PKS w Dzierżoniowie. Firma właśnie ogłosiła swoją upadłość. Autobusy na trasie z Wrocławia kursowały prawie puste, bo część pasażerów wybierała busy. Na kierowcy nie robi to jednak wrażenia. – Padają, zawiąże się inna spółka, ale co mi tam. Ja i tak będę robił to co robię – mówi.
Walka z wiatrakami
- Plaga nielegalnych przewoźników jest ogromna – przyznaje Mariusz Kaczmarz z dolnośląskiej Inspekcji Transportu Ruchu Drogowego.
Gdy uda się złapać jednych, w ich miejsce pojawiają się kolejni. Najtrudniejsze jest udowodnienie przewozu zarobkowego. Pasażerowie nie przyznają się, że płacą za przejazd. Czasem kierowcy uprzedzają ich, że w razie kontroli mają udawać grupę znajomych. W takiej sytuacji inspekcja nic nie może zrobić.
- Ludzie nie wiedzą z kim jadą, nie mają ubezpieczenia. Chcą jechać szybko, ale nie wiedzą czy dojadą – podsumowuje Kaczmarz.
Moja podróż busem skończyła się po godzinie. Gdy dojechaliśmy na miejsce, za przejazd, zgodnie z umową, zapłaciłam 10 zł. Biletu nie dostałam. Wysiadłam, a siedem osób pojechało dalej.
Autor: ansa / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wroclaw