Jarosław Kaczyński "przekonał Polskę, że zagraża jej działająca z ukrycia lewicowa koteria i stał się najpotężniejszym człowiekiem w kraju" - pisze brytyjski "Guardian" w obszernym artykule w skrócie mającym tłumaczyć 26 lat wolnej Polski i oferować wyjaśnienie tkwiącego w społeczeństwie podziału, mimo niezaprzeczalnie dużego sukcesu kraju po upadku komunizmu. #PisząoPolsce
Styczeń 1993 roku. Demonstranci maszerują pod Pałac Prezydencki w Warszawie i palą kukłę Lecha Wałęsy. Nazywają go "agentem". Przewodzi im Jarosław Kaczyński, który przez megafon nazywa byłego lidera Solidarności "prezydentem czerwonych". Tak "Guardian" rozpoczyna analizę społeczno-polityczną współczesnej Polski.
Liberałowie i komuniści
"Szara eminencja Prawa i Sprawiedliwości – pół-Yoda, pół-Karl Lagerfeld – steruje krajem prawie 40 milionów ludzi z biur swej partii w centrum Warszawy" - pisze o Kaczyńskim brytyjski dziennik, dodając, że prezydent Andrzej Duda i premier Beata Szydło są "jego dłużnikami", bo to dzięki jego "protekcji" uzyskali swoje urzędy. Wspólnie od jesieni ub. roku "atakują fundamenty" demokracji. Kaczyński chce stworzyć Polskę według "własnego projektu" – pisze dziennik.
Źródła obecnego konfliktu ideologicznego dzielącego społeczeństwo nie tkwią w polskim katolicyzmie czy bardziej odległej historii kraju, a w ostatnich 26 latach liczonych od momentu wyborów w czerwcu 1989 roku – twierdzi "Guardian".
Wraz z rozpoczęciem reform "liberalnego rządu" Tadeusza Mazowieckiego, w ogromnym ruchu Solidarności doszło do rozłamu. Bracia Kaczyńscy stworzyli oddzielną partię, uznając, że "układ", który pozwolił na to, by po upadku komunizmu jego elity pozostały na wysokich stanowiskach, czerpie korzyści w okresie transformacji. Uznali, że "liberałowie stoją po jednej stronie z komunistami", a kraj jeszcze w pełni nie rozkwitł, bo propagatorzy liberalnej demokracji, którzy przyjęli "kompromis" z władzami PRL-u, na to nie pozwolili.
Teorię Kaczyńskich z biegiem lat przejęły miliony ludzi związanych z Solidarnością. Wszyscy oni wierzą, że w okresie prywatyzacji, gdy tylu ludzi traciło pracę, liberałowie – choć "nie na tak wielką skalę jak na Ukrainie i w Rosji" – pozwolili na szerzenie się korupcji i wzbogacenie się dawnych komunistów.
"Wojna na górze" i pojedynek prezydencki Lecha Wałęsy i Tadeusza Mazowieckiego w 1990 roku doprowadził do szybkiego rozpadu jedności "Solidarności". Jarosław Kaczyński, który prowadził kampanię prezydencką noblisty, po 11 miesiącach został wyrzucony z jego kancelarii i uznał Wałęsę za "agenta". Kolejnym punktem, w którym wizja Polski wciąż okupowanej przez sojusz liberałów i komunistów zyskała na sile, były wybory parlamentarne w 1993 roku i powrót do władzy postkomunistycznego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Gdy w 1995 r. Aleksander Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie, wspólnie napisana została nowa konstytucja.
Nieudane dwa lata
W 2001 r. ludzie związani z Solidarnością w końcu podzielili się na dwa obozy. Jeden z nich przyjmował, że nowy porządek konstytucyjny, a więc nowa Polska, powinna działać na takich prawach, a drugi opowiedział się przeciwko nim. Te dwa obozy stworzyły Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość.
Jarosław Kaczyński powtarzał przez kolejne lata te same argumenty, do których odwoływał się w latach 90., ale "częściowo odzyskał reputację" dzięki swojemu "bardzo stonowanemu" bratu – Lechowi, który przysporzył sobie wielu zwolenników jako minister sprawiedliwości, a potem prezydent Warszawy – wskazuje dziennik.
W 2005 r. PiS wygrał wybory, a Lech Kaczyński pokonał Donalda Tuska w wyścigu prezydenckim. Ogłoszono program "dekomunizacji", uznając, że sprzeciwiająca się temu PO stanęło "tam, gdzie stało ZOMO". PiS przegrało przyspieszone wybory w 2007 roku, a Lechowi Kaczyńskiemu nie pozostało nic innego jak doprowadzać do "ciągłej frustracji" polityków PO, którzy próbowali wprowadzać swoje reformy. Kilka miesięcy przed wyborami w 2010 r. Lech Kaczyński miał niewielkie szanse na reelekcję. "Polska nigdy jednak się o tym nie przekonała", bo 10 kwietnia 2010 r. samolot z parą prezydencką i 94 innymi osobami na pokładzie rozbił się pod Smoleńskiem.
Teoria spiskowa
"W ideologii mesjanistycznej czas nie biegnie po linii, a po kole" – pisze "Guardian”, wskazując na włączenie prezydenta Kaczyńskiego w kolejnych miesiącach i latach w poczet polskich "bohaterów", którzy przez wieki ginęli za wolność kraju i obywateli. Wokół katastrofy, która miała miejsce niedaleko Katynia, odrodził się w części społeczeństwa mit Polski wciąż walczącej o niepodległość, wciąż atakowanej i ciemiężonej – tym razem przez Rosję i jej agentów w kraju.
"Przesłanie Kaczyńskiego o tym, że problemy Polski można wytłumaczyć machinacjami niewidzialnych sił, doprowadziły do bardzo szybkiego politycznego, gospodarczego i społecznego podgrzania atmosfery" w kraju, w którym "pamięć o konspiratorach i zdrajcach wśród Polaków i obcokrajowców jest długa". Kaczyński i PiS zaoferowali Polakom "kojący obraz komiksowego świata, w którym patrioci nie są zdolni do wyrządzenia zła". Ta walka z "układem zdradziecko współpracujących z obcymi potęgami elit" w kraju "pozwoliła im na portretowanie siebie jako ostatnich spadkobierców heroicznej polskiej tradycji i oporu" – pisze "Guardian".
Ta koncepcja odnosi się do XVIII-wiecznej walki o zachowanie Rzeczpospolitej w nierównej walce z rosyjskim imperium Katarzyny Wielkiej. W tym porządku Tadeusz Mazowiecki i liberałowie, przekonuje "Guardian", reprezentują wrogów i zdrajców Polski: są spadkobiercami Sowietów, nazistów, cesarzy (niemieckich i austriackich) i Katarzyny Wielkiej.
W taki oto sposób Polska pozostaje "oblężoną twierdzą". Oblegać ją może nie tylko Rosja, ale też "UE, multikulturowość, homoseksualizm, zachodni konsumpcjonizm, mogą to być żydzi lub czerwoni wychodzący spod łóżek" – dodaje brytyjski dziennik. PiS nie reprezentuje więc tradycyjnego nacjonalizmu i opiera się bardziej na "nastrojach a nie ideologii; na narracji sprawiedliwości, ofiarności i samoużalania się, z której może wybierać odpowiadające mu stereotypy". Donald Tusk i jego dziadek z Wehrmachtu, Tusk jako Kaszub, Angela Merkel jako wyniesiona do władzy przez niemieckie służby – podaje przykłady tej narracji gazeta.
"Innymi słowy, wrogowie i zdrajcy Polski są wieczni, zawsze obecni, dlatego jej obrońcy i bohaterowie też muszą trwać wiecznie". "Jarosław Kaczyński chodzi w czerni od śmierci brata. Robiąc to ma nadzieję, na zidentyfikowanie swojego prywatnego cierpienia z cierpieniem wszystkich Polaków (...) związanym ze wszystkim, co spadło na nich i na naród" - pisze "Guardian".
Antykomuniści, "dzieci" komunistów
Prawo i Sprawiedliwość w tej nazwie nie odnosi się więc do reguły prawa, czy sprawiedliwości społecznej, a do "idei Polski pozbawionej prawa i porządku" – dodaje dziennik i tłumaczy.
"Wszystkie dobre teorie spiskowe posiadają spójny wewnętrzne system logiczny tłumaczący wszystko", a jeżeli czegoś w nim wytłumaczyć się nie da, to samo istnienie systemu staje się dowodem na potwierdzenie teorii – wyjaśnia dalej "Guardian", za przykład takiego porządku widzenia świata uznając katastrofę smoleńską.
Na koniec, Prawo i Sprawiedliwość czerpie siłę z elektoratu, którzy łączy w sobie "w przedziwny sposób tych ogarniętych paranoją i cyników". Cynikami wspierającymi PiS są ci, którzy udają, że wierzą w układ, przez co wspierają opisywaną narrację - konkludują Brytyjczycy.
Takie same podstawy zawierała "wiara w komunizm" – zauważa brytyjska gazeta. "Pogarda dla reguł prawa, identyfikacja interesów małej grupy z interesami całego narodu, odseparowanie władzy od struktur państwowych przez tworzenie dodatkowych łańcuchów dowodzenia, demonizacja przeciwników, czystki struktur państwowych, ideologiczna reinterpretacja historii – oto spuścizna komunizmu" – pisze "Guardian" i zauważa wyraźny paradoks: "Ćwierć wieku po upadku komunizmu rzekome kontrolowanie przez komunistów państwa polskiego pozwala używać jako pretekstu metod z czasów komunizmu – po to, by kontrolować państwo".
Należy też pamiętać, że ci, którzy protestują lub po prostu nie zgadzają się z Prawem i Sprawiedliwością, robią to, bo odmawiają mu prawa do określania historii Polski według swego wzorca; "bronią swojego prawa do interpretowania historii i swojej tożsamości tak jak chcą je widzieć i dzielić osiągnięcia i porażki swego narodu na równi" – pisze na koniec dziennik.
"Nie jest jasne, czy Jarosław sam jest więźniem logiki systemu politycznego, w którym wyrósł, czy po prostu zaprzągł go, by dokonać zemsty na porządku konstytucyjnym ukutym pod jego nieobecność przez establishment, który go odrzucił. To, co jest jasne, to to, że odmowa zaakceptowania faktu, że Polska może być teraz wolnym krajem, uczyniła go najpotężniejszym człowiekiem w jednym z największych krajów Europy" – kończy "Guardian".
V4 miesza szyki Europie
Inne zachodnie media przedstawiają Polskę w kontekście polityki regionu. Portal Politico analizuje podejście do dwóch najważniejszych dla Europy i Unii Europejskiej kwestii, czyli kryzysu migracyjnego i referendum o pozostaniu Wielkiej Brytanii we Wspólnocie, z perspektywy krajów Grupy Wyszehradzkiej.
Państwa grupy V4, które spotkały się w poniedziałek w Pradze, "chcą planu B" dla powstrzymania następnej fali uchodźców z Bliskiego Wschodu. Szefowie rządów Polski, Czech, Słowacji i Węgier zapowiedzieli, że poprą – w razie potrzeby – plan zamknięcia dla migrantów granic Bułgarii i Macedonii, jeżeli Turcja nie będzie w stanie powstrzymać uchodźców przedostających się z ich terytorium do Europy.
Europa Środkowa mówi jednym głosem, choć oficjalnie premierzy krajów grupy V4 używają innej retoryki. Czesi są najbliższymi partnerami Niemców w tej grupie, premier Słowacji Robert Fico za miesiąc ma wybory w kraju, a Beata Szydło musi uważać na relacje z Berlinem, z którym wyraźnie się one pogorszyły – zauważa Politico. Tylko Viktor Orban nie liczący się z zachodnimi politykami, wciąż mówi wyraźnie o ich "słabości" i "przygotowywaniu kraju na stworzenie drugiej linii obrony" przed migrantami.
Obecność na szczycie V4 w Pradze polityków z Macedonii i Bułgarii to z kolei zdaniem magazynu jasny sygnał dla Brukseli: cały region Europy zajmie jedno stanowisko ws. kryzysu, jeżeli okaże się, że Grecy nie radzą sobie z migrantami.
W sprawie Brexitu członkowie V4 też mają wspólne zdanie. Chodzi przede wszystkim o "zapewnienie", które powinno wypłynąć z Londynu, o zachowaniu przywilejów wynikających z dodatków socjalnych na dzieci dla emigrantów z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, którzy na Wyspach już żyją. Politico zwraca też uwagę na fakt rozszerzającej się dyskusji w UE ws. dodatków socjalnych. Istnieje ryzyko rozpoczęcia debaty, która z kwestii umowy UE-Wielka Brytania, nagle będzie dotyczyć wszystkich bogatszych, zachodnich krajów. Dlatego w dokumencie pojawił się już nieoficjalnie dodatkowy zapis mający chronić Wspólnotę przed kolejną długą debatą wychodzącą poza kwestię Brexitu. Do zawieszania przyznawania świadczeń uprawnione byłyby tylko kraje, które w 2004 r. od razu umożliwiły nowym krajom UE korzystanie z ich rynku pracy. Zrobiły to wtedy tylko Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja.
Bruksela na cenzurowanym
"To nie my zaprosiliśmy imigrantów na nasze terytorium i nie my odpowiadamy za destabilizowanie krajów, z których oni uciekają" – cytuje z kolei premiera Słowacji Roberta Fico "The Wall Street Journal", pisząc o polityce "otwartych drzwi", dla której nie ma już cienia zaufania i zrozumienia w Europie Środkowo-Wschodniej. Spotkanie grupy V4 w Pradze dało temu wyraz.
"Węgierskie zdanie na temat tego, co do tej pory zrobiła Europa, jest takie, że to porażka, która doprowadziła do problemów, terroryzmu, przemocy i strachu" – prezentuje też stanowiska Orbana "WSJ". Dziennik dodaje, że premier Węgier pochwalił się też sprzedażą w ostatnim czasie "setek kilometrów drutu kolczastego" do Słowenii i Bułgarii. Oznacza to zaognianie się sytuacji na południu kontynentu. Grupa V4 chce konkretnych decyzji Brukseli jeszcze w lutym.
"Financial Times" pisze z kolei o "nacisku" grupy na Grecję. W Pradze wyrażono opinię o potrzebie "uszczelnienia" greckiej granicy z resztą Europy do czasu, gdy Berlin, Anteny i Ankara nie porozumieją się i nie zaczną kontrolować – "jak obiecały" – przepływu migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Brak stwierdzenia w deklaracji ze spotkaniach w Czechach o natychmiastowym podjęciu kroków zmierzających do wsparcia Bułgarii w budowie ogrodzenia na granicy Grecją to "zwycięstwo Berlina" – pisze "FT" – ale należy zwrócić uwagę na zamieszczenie zapisu mówiącego o "niedopuszczeniu do scenariusza z 2015 r." dla Europy.
"Najpotężniejsze kraje Europy Środkowej" domagają się wzmocnienia zewnętrznych granic Wspólnoty – pisze "FT".
Gospodarka in plus
Dziennik poświęca też krótką analizę kwestiom gospodarczym. Pisze, że w czasie, gdy wraz z ogromnymi obniżkami cen ropy, kolejne kraje tracą motory napędowe dla gospodarek, a giełdy "nurkują", wzrost PKB w Europie Środkowo-Wschodniej jest najwyższy od prawie 10 lat i oscyluje wokół 4 procent. "Mieszczanie Europy Środkowo-Wschodniej nie słuchają złej mantry (...) i wydają swoje pieniądze", czy pobudzają rozwój – pisze "FT".
Co równie ważne, rozwój całego regionu "rozkłada się stabilnie". Najsłabiej jest w Bułgarii (3,1-proc. wzrost PKB w 2015 r.), a najlepiej na Słowacji (4,2 proc.), ale w 2016 r. może być jeszcze ciekawiej.
"FT" zachwyca się faktem tak wysokiego wzrostu przy praktycznie zerowej inflacji i bardzo słabej strefie euro.
Autor: adso\mtom / Źródło: Guardian, Politico, Financial Times
Źródło zdjęcia głównego: WSJ, FT, Politico, Guardian