Piotr Serafin i Łukasz Broniewski - najbliżsi współpracownicy Donalda Tuska - opuszczają kancelarię premiera. Igor Ostachowicz jeszcze się zastanawia nad swoim następnym krokiem. "Dwór", "cicha gwardia", "chłopcy" - tak tę trójkę, odpowiedzialną przez lata za to, co, jak i kiedy mówił szef rządu, postrzegało jego dalsze otoczenie. Ewa Kopacz takich ludzi jeszcze nie ma. A zdaniem politologów i ekspertów od komunikacji społecznej powinna mieć. Od zaraz.
To że Piotr Serafin, dotychczasowy sekretarz stanu w ministerstwie spraw zagranicznych, wyjeżdża za kilka tygodni z Donaldem Tuskiem do Brukseli wiadomo już oficjalnie. Właściwie to już jest tam jedną nogą, bo to on organizuje byłemu premierowi jego nowe biuro.
Ważni, ale w cieniu
Serafin, jako szef gabinetu politycznego przewodniczącego Rady Europejskiej, będzie najbliżej Tuska spośród wszystkich współpracowników. Swoją pensję z ministerstwa pomnoży kilkukrotnie. Jego miesięczne wynagrodzenie - bez najróżniejszych dodatków - wyniesie ponad 61 tys. złotych.
Do stolicy Belgii za Tuskiem pojechać ma też dotychczasowy szef jego gabinetu Łukasz Broniewski, który zostanie tam jednym z doradców nowego "prezydenta Unii". On także zmieni nie tylko otoczenie, ale i komfort życia. Na nowym stanowisku może liczyć na podstawowe wynagrodzenie w wysokości ok. 30 tys. złotych miesięcznie.
O tym, jak ważną osobą był do tej pory dla Tuska, świadczą głosy z wewnątrz Platformy. - Ogarniał nie tylko jego kalendarz. Właściwie każdy, kto szedł do premiera, przechodził przez Broniewskiego. I lepiej było dobrze z nim żyć - mówi jeden z doświadczonych polityków PO. Krzysztof Lisek, były europoseł tej partii, określił kiedyś Łukasza Broniewskiego (swojego byłego asystenta) jako "oficera łącznikowego". Inni chwalili go za dyskrecję, obowiązkowość, rzetelność, inteligencję - cechy, które Tusk bardzo sobie ceni.
Byli też tacy, którzy przyczyn błyskotliwej kariery u boku premiera i względów, jakimi go obdarzał, dopatrywali się w braku politycznych aspiracji Broniewskiego i umiejętności nie wchodzenia w nie swoje buty. Rzadko komentował treść wystąpień Tuska, jeszcze rzadziej wypowiadał się na temat strategii komunikacyjnej.
Wszyscy za szefem
Od tego byli inni - przede wszystkim Igor Ostachowicz, pierwszy PR-owiec Donalda Tuska. On także prawdopodobnie nie zostanie w kancelarii premiera. - Nawet jeśli w Brukseli nie znajdzie się dla niego miejsce, to odejdzie. Ostatnio znów zaczął częściej mówić o pójściu do biznesu. Dróg ma do wyboru wiele - dodaje nasz rozmówca z PO. I trochę bardziej żartobliwie rzuca: - Zawsze może poświęcić się tylko pisaniu książek, co do tej pory mógł robić tylko w wolnych chwilach, których miał mało.
Trzeba dodać, że tworzył nie bez sukcesów. Rok temu jego powieść "Noc żywych Żydów" znalazła się w finałowej siódemce książek nominowanych do prestiżowej Nagrody NIKE.
Podobno jeszcze kilkanaście dni temu Igor Ostachowicz był mocno niepocieszony, że Tusk nie wymienił właśnie jego jako najbliższego współpracownika, którego zabierze z sobą do Brukseli. Ale szybko się z tego otrząsnął. Był rozczarowany, bo to on stał w pierwszym rzędzie wśród tych, którzy wymyślili "zwrot" byłego premiera w stronę europejskich salonów. Zaczęło się od stanowiska szefa Komisji Europejskiej. - To nie jest żaden przekaz, tylko pewien projekt polityczny, o którym głośno lub w kuluarach mówią najpoważniejsi europejscy politycy. Jaka będzie decyzja premiera w tej sprawie? Na pewno nie ja i nie dziś będę ją komunikował - mówi Ostachowicz w połowie ubiegłego roku w rozmowie z dziennikarzami "Polski".
Nieoficjalnie wiadomo, że namowom Ewy Kopacz do tego, by pozostał w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów jednak nie uległ. W ostatnich dniach desygnowana na premiera I wiceprzewodnicząca PO miała rozmawiać z nim o tym kilka razy. Ostatecznie stanęło na tym, że Ostachowicz pomoże jej tylko w pierwszych tygodniach - później odejdzie.
Kancelaria pusta jak nigdy
Ze starej gwardii najważniejszych współpracowników Donalda Tuska w kancelarii pozostanie dwóch - a być może nawet tylko jeden: jej dotychczasowy szef, Jacek Cichocki. Cały czas niepewna jest przyszłość Pawła Grasia, który odpowiadał przede wszystkim za łączność Tuska z partią.
Media spekulują, że sekretarz generalny PO rolę tę miałby pełnić nadal - albo że przynajmniej tego życzyłby sobie Tusk. Graś też w ostatnich dniach kilka razy rozmawiał z Kopacz. O czym dokładnie? Nie wiadomo. Pytany o swoją przyszłość odpowiada wymijająco.
Jakie znaczenie ma dla przyszłej premier to, że stara gwardia nie pali się do współpracy z nią? Zdaniem ekspertów bardzo duże, co pokazują choćby jej ostatnie wypowiedzi.
Nie ten język
- Język, jakim do dziennikarzy przemawia marszałek Sejmu, to nie jest ten sam język, jakim do wyborców powinien mówić szef rządu - zauważa dr Marcin Zaborski, politolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, który specjalizuje się w politycznym marketingu i komunikacji. Jak dodaje, przed Kopacz jeszcze "długa droga" uczenia się nowego języka a bez współpracowników o odpowiednich kwalifikacjach może być to bardzo trudne.
- Pani marszałek mówi o chęci odbudowania zaufania społecznego. A jak zrobić to lepiej niż poprzez rozmowę? - pyta Zaborski.
Autor: Łukasz Orłowski//plw / Źródło: tvn24.pl